czwartek, 25 stycznia 2018

Panika

  Nie żebym należała do tych, co mdleją z wrażenia, ale kiedy wypadłam jak furia na błonia, naprawdę zrobiło mi się słabo. Nawet nie zauważyłam, że zatrzymałam się z oczami jak spodki i otwartymi ustami. Czar szoku zdjął ze mnie skowyt Eyrego. Bystrym, całkiem innym spojrzeniem na nowo obrzuciłam całą scenę. Mechozwierze w liczbie pięciu, jeden ptak nie większy od jastrzębia, drugi gigantyczny jak mój niedawno wgnieciony znajomy. Kolejne trzy już naziemne, tak znajome i tak obce leśne drapieżniki- miedziana, kanciasta puma, czarny wilk i jeszcze coś nieco mniejszego, właśnie z dwóch stron atakowanego przez ludzi. Naszych było trzech, z moim wilkiem włącznie. Eyri wziął się za krewniaka. Ptaki gnębiły atakujących z powietrza. Kocisko w olbrzymich susach mknęło ku Akademii. Słońce odbijało się od jego ciała, raziło w oczy. Ale i tak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, więcej uwagi poświęcałam kłębiącej się masie futra i czarnej, dziwnej stali. Krwi niepasującej do zielonej, lekko spłowiałej trawy. Mechozwierzęta nie krwawią. 
  Kot ani myślał zwalniać. Chyba chciał mnie przyszpilić do ziemi z rozpędu, mądre posunięcie. Gdybym była tylko przerażoną córką muz. Gdybym nie była tak wściekła jak jeszcze nigdy w życiu. Ja nie wczułam się w istotę pseudopumy. Nie szukałam zrozumienia. Jesteś moja!, wrzasnęłam może w głowie, może w głos. Nie wiem. Kot stracił rytm, jakbym go uderzyła. Zostało jednak kilkanaście metrów... Nie! Żyjesz, czujesz, ...rwa, jesteś kotem! Nie jakimś powalonym robotem! Puma zwolniła, ale nadal się do mnie zbliżała po łuku. Pisk z daleka jednak mnie zdekoncentrował. Skoczyła. W jednej chwili stałam, panowałam nad sytuacją, w drugiej nie mogłam złapać tchu pod niespodziewanie wielkim ciężarem na piersi. Ostre szpile zębów zasłoniły mi świat. Jesteś moja! M-o-j-a! Nie jej! Zrzuć to, porzuć. Zmieniaj się! Teraz! Zabij czarnego wilka! Rozszarp na strzępy! Szary jest jak ty. Jest wolny. Nie może zginąć. Nie! Czułam jej istotę. Zdeformowaną, dziwaczną. Ale nie rozdmuchiwałam teraz iskry życia. Chwyciłam to, co spaczone, i zaczęłam niszczyć. Puma odskoczyła jak rażona prądem, zostawiając mi przecudne ślady pazurów. Jeżyła się, syczała. Czułam i widziałam, jak nią rzuca, jak nie akceptuje nowej natury. Zdławiony skowyt sprawił, że kompletnie zapomniałam o kocisku. Nie miałam na nie czasu. Jak w transie rozwinęłam pełną prędkość zmierzając wprost ku wilkom. Eyri odskakiwał, prowokował zbędne ciosy, ale był żałosny jak mały psiak oszczekujący niedźwiedzia. Szkarłatny deseń na futrze prezentował się makabrycznie. Nie! Nie pozwolę! NIE! Krzyki. Ja, walczący, ktoś inny? Nie rozumiałam słów. Byłam głucha na wszystko za wyjątkiem wilczych szczeknięć i warczenia.
  Do końca nie miałam pojęcia, co właściwie wyprawiam. Co chcę osiągnąć. Dlatego jak mój walczący odskoczył, po prostu wpakowałam się pomiędzy niego a napastnika. Rzuciłam się na jaźń czarnego. Nienawiść, lodowatą jak samo serce zimy, z ledwie znajomym błyskiem życia. Teraz to czarny się nagle cofnął, skulił. Jego skowyt aż mi zadzwonił w uszach. Przestań! Jesteś jak on. Żyjesz, do cholery! Przestań! Oddech dziwnie zaświstał w jego pysku. Srebrne oczy bez wyrazu prześwietliły mnie na wylot. Nie ruszał się, tylko patrzył, jakby widział coś więcej.
  Ale nie jestem żadnym wojownikiem. Nigdy tak naprawdę nie walczyłam. Dlatego zapomniałam o mechanicznych ptakach. Zignorowałam podejrzane świsto-gwizdy. Cios w skroń zapewnił mi pasjonujący seans gwiazdek i mroczków przed oczami, a pewny chwyt na ramionach, który wyniósł mnie w niebo, prawie przegnał do wymiaru snów i koszmarów. Ale już nie byłam bezbronna. Bez żadnej świadomej decyzji, wiedziona nowym, jeszcze obcym odruchem, rzuciłam się na świadomość upiornego ptaszydła, przyciągnęłam do siebie życie i ścisnęłam wszystko, co mnie od niego dzieliło, cała otoczkę zimnej stali. Ostry wizg jeszcze dźwięczał mi w uszach, kiedy bezwładna jak szmaciana lalka spadałam. Nie wiedzieć kiedy umknęłam w czerń. Zapadłam się w nią, miększą i milszą od najdroższych pierzyn. Jak ja kocham ten kolor...

***

  Żrąca, rozgrzana ciecz wypełniała moje żyły. Pchana kolejnymi uderzeniami serca rozchodziła się po ciele, nie zostawiała ni najmarniejszej cząsteczki ciała wolnej od cierpienia.
 - ...zabić! Póki suka ledwo dycha! - Wrzask odczułam jak cios w splot słoneczny. Zabrakło mi tchu
 - Bądź rozsądny, Surenie. Pozwalanie, by lęk rządził naszymi posunięciami, jest niegodne naszych pozycji. - Zamilcz! Już, teraz! Nawet spokojny, miarowy ton przyprawiał mnie o wewnętrzny dygot.
 - Pani Wavelay ma rację. Ona może nie jest... zbyt łatwą we współżyciu osobą, ale fakty są niepodważalne...
 - Nawet ty, Jurand, przeciwko mnie!? - darł się basem jakiś choleryk, przyprawiając mnie o wściekłość mieszaną z rozpaczą. Nie dajcie mu dojść do słowa, błagam! - Ile razy ci tyłek ratowałem, niewdzięczniku! Mówię wam, że to bękart Telksionoe. Nikt inny by się nie pchał wprost w ich zębiska, nie narażał tak życia. Dla kogo, ja się pytam? Kundla? Jak nic była pewna, że zabić jej nie zabiją! Ten bachor tyle razy dawał do zrozumienia, że nienawidzi nas, Akademii, każdego z uczniów razem i z osobna, a wy ufnie jak cielęta liczycie, że jest po naszej stronie?! Że co, nagle zaliczy wywrotkę poglądową?! Podporządkuje się komukolwiek, nie będzie wrzodem na du... niepochlebnie nazwanym końcu pleców, nie będzie sabotować, nie zdradzi przy pierwszej okazji?! Czy wy naprawdę...!
 - Surenie, proszę... 
 - O nie, Adrianno. Nie ze mną te numery, ten ton! Nie jestem pierwszym lepszym uczniakiem, którego możesz strofować! Muszę być ostatnią przystanią zdrowego rozsądku w tej szkole! - Czułam łzy pod powiekami. Litości!
 - Panie Yalton, rozumiem pana wątpliwości, sam nie mogłem długo uwierzyć, czego byłem świadkiem, lecz pewne fakty pozostają niezmienne. Alzuria ma moc i umiejętności, jakimi nie oznacza się nikt inny spośród nas. Jest bezcenna. Niezależnie od jej temperamentu, który i mnie ubódł, jak i pochodzenia. Przekonanie jej do współpracy powinno być naszym priorytetem. - Kocham cię! Wystawię ci elegancki pomniczek, w pokoju zrobię ołtarzyk i będę palić świece dzień w dzień... Nie daj mówić basowi! Ten głos był jak miód na uszy. 
 - Jurand, ja cię na plecach taszczyłem z trzy kilometry pół roku temu, od dzieciaka uczyłem, pomogłem wspiąć się tak wysoko...
 - Surenie, nie graj na emocjach Juranda. To naprawdę...
 - Proszę wyjść. - Nowy głos, dźwięczny, kobiecy. Ostry. Skrzywiłam się.
 - Ależ...
 - Sądzę, że ta rozmowa może być kontynuowana na korytarzu lub gabinecie. Gdzieś, gdzie nie będą państwo krzykami niepokoić chorej, która swoje przeszła i jak mało czego potrzebuje ciszy i spokoju. Nie kłótni nad sobą.
Zaszurały krzesła, skrzypnęły drzwi. Zauważyłam, jak bardzo zesztywniałam, dopiero jak lekarka dotknęła mojego nadgarstka.
 - Śpij, słońce – mruknęła, czując jak mi wali serce. Szelest. Nagle oszołomił mnie intensywny zapach ziół. Uczucie wirowania w głowie sprawiło, że tępy ból wszystkich mięśni i kości powrócił na mgnienie. Ale czerń go przegnała. Nagle odprężona podryfowałam po oceanie mroku.

Śniadanko

  Raniutko, jak ledwie słonko wstało, obudziłam się. Ujmę to tak- przez sen się ruszyłam, następnie sąsiadów wrzaskiem przebudziłam, Eyriego omal o zawał nie przyprawiłam, a na koniec, jak tylko zyskałam trzeźwość umysłu, tabletki łyknęłam. Pozostało mi tylko czekać, zębami zgrzytając, słuchając oszalałego trzepotu własnego serca.
  Po upływie jakiegoś kwadransa na próbę ruszyłam delikatnie ręką. Przeszło, całkiem przeszło. Odetchnęłam z ulgą. Dalej leżałam z oczami zamkniętymi. Eyri w końcu się położył, przestał jeżyć i uszami badawczo strzyc. Usnął nawet. Sama nie zaznałam już tej łaski.
  Przeleżałam tak z godzinę. Za oknem zrobiło się całkiem jasno, a sen się zawziął i ani myślał przyleźć. Zrezygnowana ostrożnie z łóżka wstałam, by wilka nie zbudzić, i przebrałam się szybko (niby nadal byłam ubrana w tamte czarne ciuchy, ale, mniejsza nawet o stopień ich wygniecenia, po prostu miałam ochotę się przebrać). Kiedy zakładałam swoje trapery, zorientowałam się, że jestem obserwowana pewnymi przenikliwymi bursztynowymi oczyma. Wypiłam na raz szklankę nalanej przed chwilą wody, klucz ze stołka chwyciłam i w zapraszającym geście otworzyłam drzwi. Eyri przeciągnął się i zgrabnie zeskoczył z łóżka. Po chwili czekał już na mnie na korytarzu.
  Co ciekawe, korytarze świeciły pustkami. Wybiła jakaś ósma, ktoś plątać się powinien... Lekko mnie to zmieszało, ale tylko wzruszyłam ramionami. Oby tylko Anji była na swoim stanowisku w kuchni.
  Szybko przemknęliśmy przez wyludnioną szkołę. Chwilę musiałam się napukać. Już myślałam, że trzeba będzie jakiś inny plan na prędko sklecić, kiedy gwałtownie skromne drzwi dla personelu stanęły przede mną otworem. Anji, postawna kobieta o perfekcyjnie upiętych ciemnorudych włosach i przybrudzonym mąką fartuchu, spojrzała na mnie i mego towarzysza raczej chłodno.
 - A co my tu mamy? Czyżby wielka panna Inareto zgłodniała i nie mogła zaczekać na posiłek, jak wszyscy?
Przewróciłam oczami.
 - To nie dla mnie. Masz może jakieś podroby?
 - A, tak.... - mruknęła, wpatrzona w wilka. - Ta lekareczka już dla niego raz brała. No, kawał bydlęcia. Żeby chociaż mogła, jak człowiek, zostawiać go w lesie, sam by się wyżywił, ale nie... Z wielgachnego basiora zachciało się zrobić pieska salonowego, to teraz będzie ode mnie mięso sępić...
 Eyri, jawnie oburzony, zawarczał, marszcząc pysk. Anji kompletnie się nie przejęła i dalej zrzędziła swoim zwyczajem.
 - ...i żeby chociaż przeprosiła, podziękowała, w kuchni pomogła! Ale nie! Brać będzie, pracę przerywać i nic w zamian...
 - Anji, ja cię proszę... Zawsze musisz tak marudzić?
 - Ja, marudzić?! To se znajdź moja pannico innego zaopatrzeniowca!
Z hukiem zatrzasnęła mi drzwi przed samym nosem. Babsztyl wredny, ale, dzięki niech będą za to wszystkim muzom, o sercu jednak dobrym. Nauczona doświadczeniem przysiadłam na podłodze dwa kroki od drzwi. Nie czekałam nawet pięciu minut, a na progu wylądował mały koszyk i podobnej wielkości wiaderko.
 - Ale żeby to dała jeszcze dziś do zwrotu, bo nigdy więcej nawet bułki ode mnie nie dostanie! - zaznaczyła, i nie czekając na odpowiedź, drzwi zamknęła. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaciekawiony Eyri obwąchał wiaderko. Sama wstałam i zgarnęłam wyposażenie. Dziś czeka nas piknik.

***

Sephora obudziła się jeszcze zanim zdążył zadzwonić jej budzik. Zaraz potem ożywiona lampka błysnęła jej światłem prosto w oczy.
- Już wstaję - mruknęła nie do końca jeszcze przytomna odrzucając pierzynę, która bezwładnie zsunęła się na podłogę z niespotykanym dla tak lekkich przedmiotów hukiem. Lokatorka tego pokoju przeciągnęła się wydając z siebie przeciągłe ziewnięcie. Przetarła oczy i przez chwilę machała nogami w powietrzu mlaskając dla rozruszania zdrętwiałej szczęki. Wreszcie zdecydowała się zdobyć na ten heroiczny wysiłek i sprawdzić co właściwie przed chwilą rozbiło się o podłogę. Uniosła róg kołdry i wyciągnęła spod niego oprawną w skórę niewielką książeczkę. Z trudem odczytała wykwintnie wytłoczony złotymi literami tytuł, który o tej porze dnia rozmazywał jej się przed oczami i wydawał się nie mieć żadnego sensu. "Historia Szafirowej Obrączki". W jednej chwili stanęły jej przed oczami wydarzenia dnia wczorajszego. Przecież była u niej Leonia i razem czytały. Specjalnie przyniosła dwa egzemplarze w tym jedne dla niewidomych by mogły zrobić coś wspólnie. Zerknęła na budzik. Była dopiero 6:00. Mogła jeszcze pospać z pół godzinki, ale tego dnia jakoś tego nie potrzebowała. Przemyła twarz w misce stojącej pod okienkiem i zaczęła czesać włosy wyglądając przez okno na las pogrążony jeszcze w puchach porannych mgieł i czerwono rudej poświacie wschodzącego słońca. Założyła na siebie spodnie z wysokim stanem i niebieską koszulę z żabotem. Wreszcie wyposażona jeszcze dodatkowo w niewielką torebeczkę mieszczącą w sobie zeszyt z wyrywanymi kartkami, piórnik pełen niezbędnych przyborów, i parę innych szkolnych przyborów wyruszyła na śniadanie. Trzeba przyznać, iż zejście za śniadanie mogło się równać z wysokogórską wyprawą. Dziewczyna nie tylko musiała dość wcześnie wstać, ale też pokonać wijący się w wielu kierunkach labirynt korytarzy. Wreszcie dotarła na miejsce. Na pół przytomnie odnalazła swoje miejsce dokładnie pod freskiem wyobrażającym Telksinoe. Nie czuła najmniejszej nawet więzi z matką, a jednak zawsze siadała tutaj. Przysunęła sobie miseczkę z pastą i zaczęła smarować bułkę. Kontem oka śledziła wydarzenia wokół. Oczywiście znów doznała przykrego rozczarowania. Nikt nie podszedł do niej. nie zapytał o to jak spała, tylko jedna z dziewcząt zapytała, czy może jej pomóc z staroilryjski. Oczywiście zgodziła się. Tak bardzo chciała mieć swoje pięć minut uwagi, że gotowa była nawet zrobić zadanie za całą klasę. Wreszcie powoli powlekła się na poranny apel na którym miały zostać podane wszystkie najważniejsze informacje na cały dzień. Oczywiście była jedna z niewielu osób, które przynajmniej starały się udawać zainteresowanie. Gdy tortura wreszcie dobiegła końca ruszyła powoli korytarzem pod właściwa salę lekcyjną, z najszczerszymi chęciami by tam dojść jednak po drodze spotkał ją dość niemiły wypadek. Znajdowała się mniej więcej na wysokości wejścia głównego, gdy jeden z uczniów kojarzony przez wszystkich głównie ze spóźnianiem się na wszystkie umówione spotkania, nieświadomy niczego, a już na pewno nie tego że apel dawno dobiegł końca przemkną obok jak pocisk, potrącając ją przy okazji, tak ze wylądowała dość boleśnie na marmurowej posadzce pod nogami pewnej uczennicy. W pierwszej chwili zawroty głowy spowodowane nagłą zmianą pozycji nie pozwalały jej rozpoznać twarzy, jednak sposób jej mówienia nie pozostawiał wątpliwości.

***

Zaklęłam, wiaderko w mojej dłoni zachwiało się niebezpiecznie, kilka kropli krwi prysnęło na białą posadzkę, ale zdołałam wyhamować. Kiedy zorientowałam się, kto to taki wylądował przed moim nosem, użyłam jeszcze kilku słów, od których jakaś ciekawska ruda, może trzynastolatka, spąsowiała i czmychnęła w rzeszę uczniów. Złapałam kilka zaintrygowanych spojrzeń, ale masa ludzka przelewała się wokół nas jak rzeka przez skały. Słysząc urwane westchnienie znowu przeniosłam spojrzenie w dół.
 - Rozumiem, że budzę zachwyt, poważanie i powszechne uwielbienie, ale naprawdę, nie musisz przede mną padać na twarz - oświadczyłam z całkowitą powagę, odkładając koszyk na podłogę i wyciągając rękę do wciąż zamroczonej Sephory. Przyjęła ją bez większego pomyślunku. Stojąc przede mną wzięła sobie za punkt honoru obsypanie mnie najbardziej bezskładnymi przeprosinami, jakie w życiu słyszałam:
 - ...Naprawdę, to wypadek... On biegł... N-nie chciałam... - Z każdym słowem oblewała się coraz jaskrawszym rumieńcem, aż w końcu wyglądała jakby ktoś jej domalował na policzkach czerwone plamy. Bardziej mnie to pitolenie rozdrażniło niż samo zajście. Zamarłam jednak w pół lekceważącego machnięcia ręką, kpiący komentarz uwiązł mi w gardle. Warkot u mego boku błyskawicznie przerodził się we wściekłe ujadanie, srebrno-miedziana sylwetka zgrabnie przemknęła pomiędzy nogami już przerzedzonej ciżby. Ku drzwiom. Eyri z rozpędu niemal staranował wytarmoszoną jak zabawka olbrzyma dziewczynę (wytrzeszczone oczy od ściskania, wojskowe ubranie i potargane, i pogniecione...), która właśnie je otworzyła na oścież. W jednej chwili zapomniałam o Sephorze. Wiaderko rzegotnęło żałośnie przy spotkaniu z posadzką. Jeszcze nim zabrzmiał wrzask przetorowałam sobie drogę, z mniejszą gracją niz Eyri- jak przerażony koń w pełnym galopie.
 - Mecho...! - urwało gwałtownie zmaltretowane dziewczę, kiedy odepchnęłam ją na bok w pędzie i wypadłam na zewnątrz. Prosto w pandemonium.

czwartek, 14 września 2017

Nie widzę, nie słyszę a czuję - to dziwne
Na dwie strony serca nas życie rozdziela
Drażniące myśli i w brzuchu motyle
Świat w jutro niepewne wciąż nas ubiera
Więc szatą się z tłumu nie wyróżniamy
Snem śnimy ciągle podobnym, kochana
Marzeniem jesteśmy, chociaż dalekim
Jak ziemia od słońca- odległość świetlana...

niedziela, 20 sierpnia 2017

Spotkanie po latach

Uwolniwszy się od czujnego spojrzenia nauczycielki poczuła się nieco swobodniej, więc poprawiła nieco narzutkę, która zsunęła się jej podczas biegu i wolniejszym krokiem podążyła pustym korytarzem, w którym od półkolistego sklepienia doskonale odbijały się echa jej kroków kamiennej posadzce. Wreszcie stanęła pod pokojem, na którego drzwiach umieszczono wyraźny napis sporządzony zwyczajnym w tym staromodnym gmaszysku gotyckim pismem. "Leonia Methapez" odczytała w myślach starając się nie zdradzać tak od razu nieostrożnym szeptem. Może i jej siostra była niewidoma, ale słuch to miała doskonały i bez trudu wychwyciłaby stłumione prychnięcie cisnące się na wargi młodej dziewczyny zawsze, gdy konieczność nakazywała jej czytać własne nazwisko. To nie tak, żeby nie chciała się przyznawać do swojego rodu. W końcu nie miała się czego wstydzić. Rzadko kto w tym przybytku mógł się poszczycić pochodzeniem z królewskiego rodu, nie ważne, że była to jakaś zapadła wioska. W końcu co wódz to wódz. Zdecydowanie nie musiała się tego wstydzić. Bałą się jednak demonów przeszłości prześladujących ją od urodzenia. Czasami przychodziły do niej w snach miały uśmiech z piorunów i białe niewidzące ślepia przewiercające się aż do głębi serca, do czeluści duszy w której pod twardą skorupą pozoru drzemało ciągłe poczucie winy. Odetchnęła najciszej jak umiała i zapukała delikatnie w rozeschnięte nieco drewno. Powierzchnia nie powleczona nawet cieniutką warstwą farby był ciepła i szorstka w dotyku. 
- Proszę wejść - odpowiedział jej natychmiast dźwięczny głos. Niepewnie nacisnęła ciężką klamkę. Poczuła bijący od niej chłód, dłonią prześledziła zdobiące ją ornamenty i domyślała się także cieniutkiej warstewki metalicznego zapachu jaki pozostawiała na rękach, kojarzącego się z zapachem krwi. Weszła do środka przy akompaniamencie skrzypienia nieoliwionych zawiasów i wydeptanych mnogością stóp klepek podłogi uginających się miękko pod ludzkim ciężarem. Pomieszczenie było jasne i radosne, całe przesiąknięte słonecznym blaskiem. Pokój był znacznie większy niż mieszkanko Sephory, lub takim się zdawał za sprawą wielkich okien częściowo pokrytych barwnymi witrażami wyobrażającymi rajskie ptaki i kwiaty. Na wprost jednego z nich siedziała młoda dziewczyna w skromnej żółtej sukni w kwiaty. Słysząc odgłos kroków w pokoju zwróciła w jej stronę wyblakłe niewidzące oczy, których tęczówki w kolorze wyblakłego błękitu niemal zupełnie zlewały się barwą z białkami i poszarzałymi źrenicami co nadawało twarzy wygląd nieco obcy i przerażający.
- Witaj, Sephoro! - powiedziała uśmiechając się do niej promiennie. Od tego spojrzenia jej ciemnowłosą przebiegł nie przyjemy dreszcz jakby zbudzony ze snu wyrzut sumienia. Zrobiło jej się gorąco więc zdjęła narzutkę chroniącą przed chłodem przyczajonym między grubymi murami szkoły i właśnie rozglądała się za czymś na czym mogłaby ją zawiesić.
- Witaj, siostrzyczko, jak widzę nadal nie wyszłaś z wprawy po czym tym razem poznałaś.
- Po krokach, pukaniu i oczywiście nadal otwierasz drzwi na dwa razy
Sephora zaśmiała się cicho i wskazawszy stojące nieopodal krzesło zapytała uprzejmie:
- Mogę? - a uzyskawszy potwierdzenie przysunęła się bliżej bujanego fotela swojej krewnej.
- Czemu zachowujesz się względem mnie tak oficjalnie? - zapytała brązowowłosa zawijając na palec jeden z puszystych kosmyków i ukazując tym samym lśniący bursztynowy kolczyk tkwiący w uchu. Uczennica poczuła, że krew napływa jej do twarzy, więc starała się uciec wzrokiem jednak jej spojrzenia w natarczywym milczeniu prześlizgiwało się po kształtnych rzeźbach, wazonach, bibelotach i lustrach w niczym nie znajdując oparcia. Wreszcie musiała znów spotkać się z tą piękną, łagodną twarzą. Miętosząc dłonią róg tuniki (chyba właśnie za tą możliwość tak lubiła ten strój) odpowiedziała wreszcie po długiej chwili wahania.
- Chodzi o to że tak dawno widziałyśmy się... to znaczy
Starsza dziewczyna jakby wcale nie usłyszała tego nietaktownego zdaniem Sephory w obecnych okolicznościach, stwierdzenia i chwyciła swojego gościa za ręce przyciągając do siebie delikatnie.
- No właśnie wciąż jeszcze nie przekonałam się jak moja siostrzyczka wyrosła.
- Może nie powinnaś - zaprotestowała pomna przeszłości Sepchora.
- Nie martw się - uspokoiła ja niewidoma - nic mi już nie grozi. Teraz chroni mnie Aojde.
Dziedziczka Telksinoe cierpliwie znosiła delikatne muśnięcia palców przesuwające się po jej ciele.
- No, no - podsumowała swoje oględziny - stajesz się naprawdę piękną i silną kobietą
- Szkoda tylko, że nadal tak głupią - wyrwało się jej i zanim zdążyła się pohamować już spoczywało na niej badawcze spojrzenie siostry.
- Mów co się stało
Sephora, która chwilę temu wstała by ułatwić Leoni jej śledztwo teraz opadła ciężko na krzesło.
- Zdarzyło ci się kiedyś powiedzieć parę słów za dużo?
- Ileż razy - odparła wciąż pogodnie się uśmiechając.
- A co byś zrobiła, gdyby przez to ktoś dowiedział się czegoś czego nie powinien wiedzieć?
- To znaczy? - wyglądało na to, iż rozmówczyni nie pozwoli się zbyć byle ogólnikami.
- Powiedziałam o moim pochodzeniu dziewczynie, którą ledwie znam o moim pochodzeniu.
Ze stoickim spokojem młoda kobieta sięgnęła po filiżankę herbaty odłożoną jakiś czas temu na stolik dla przestudzenia. Upiwszy nieco płynu ponownie odłożyła ją na miejsce i marszcząc nieco brwi zapytała jak najbardziej poważnie. 
- Żartujesz?
Sephora pokręciła głową po czy zrozumiawszy, iż Leonia przecież nie może tego zobaczyć odpowiedziała:
- Nie, mówię jak najpoważniej i teraz nie wiem co robić
- Powiedz mi kochana - nim skończyła pytanie pociągnęła kolejny łyk - dlaczego zawsze najpierw robisz, potem myślisz a wreszcie na koniec przychodzisz do mnie po radę
Nie uzyskawszy odpowiedzi kontynuowała.
- Nie zamartwiaj się tym, aż tak. Jeśli coś kazało ci być aż tak szczerą to musiały być ku temu jakieś powody. Jeśli ty jej zaufałaś to ja też jej ufam. A tak po za tym słyszałam że zgłosiłaś się do grupy ekspedycyjnej?
- Nie sądziłam, że wieści, aż tak szybko się tu rozchodzą
- Wywieszenie twojego nazwiska raczej nie pomoże w zachowaniu tajemnicy, zresztą było was tylko dwie, właściwie czemu to robisz?
- Muszę pokazać że nie jestem jak matka
- Sephoro to oczywiste. Powinnaś wysoko nosić głowę, bo jeśli ktokolwiek będzie miał odwagę obrażać cie z tego powodu ten nich sam wykaże tyle śmiałości, by wystawiać się na niebezpieczeństwo i walczyć w pierwszej linii. Nie jesteś gorsza!
- To dlaczego ciągle się tak czuje?
- Bo brakuje ci pewności siebie. Twoja moc jest wspaniała pamiętasz jak wszyscy zachwycali się nią, gdy byłaś mała. Byłaś prawdziwym szefem bandy dzieciaków. Ty jedna umiałaś ożywiać i naprawiać wszystkie ich zabawki.
- Za to ich rodzice jeśli takowych mieli bali się mnie, bo ledwie stanęłam na progu, a zaraz ożywały sprzęty, albo przepalały się kable, albo nie wiadomo co jeszcze.
- Z tego co wiem zdecydowanie lepiej panujesz już nad mocą
- Owszem, ale dość o mnie. Co słychać u ciebie?
- A no nic. Jeśli dobrze pójdzie to będę mogła kiedyś nauczać tutaj ilyryjskiego i ...
Na niski parapet wskoczył sporych rozmiarów rudy kot i przeciągając się leniwie zamiauczał przeciągle. Zwierzak przypominał ogromną puchatą beczkę, ale jego właścicielce najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo gdy tylko podszedł do fotela wciągnęła go na swoje kolana i pozwoliła mu wygodnie się ułożyć. Zwierzak zamruczał dość głośno i wlepił w nią swoje wielkie zielone ślepia.
- Gdzieś ty się podziewał Homer
Odpowiedziało jej kolejne miauknięcie.
- No to co tam u ciebie?
Powtórzyła Sephora uśmiechając się do stworzonka które teraz mróżyło swoje śliczne oczka w jej kierunku.
- A no mam sporo nauki, ale jakoś sobie radzę... pani Atena jest naprawdę wyrozumiała i pomocna
- Z tego właśnie słynie
- A ty siostrzyczko masz jakichś przyjaciół?
- Właściwie to nie specjalnie, sama wiesz wszystko rozbija się o sprawę mojego pochodzenia. W miejscu takim jak to nie mieć patronki, którą można się pochwalić to jak... sama nie wiem... bez czegoś ważnego
- Rozumiem, ale nie możesz z tego powodu zamyka się w skorupie, dobrze wiesz, że choć zależy mi na tobie to nie mogę zawsze być obok. Chciałabym abyś mogła na kimś polegać. Powiedz mi gdzie jest ten mój radosny skowroneczek otoczony gwarem i śmiechem. Te kłamstwa jakimi się otaczasz niszczą cię od środka. Musisz to jakoś przerwać, nim sama zapomnisz o twarzy, którą ukrywasz pod maską.
Przez chwilę siedziały milcząc wreszcie Sephora zerknęła na wiszący na ścianie zegar.
- Usiądziesz ze mną przy kolacji? - zapytała nieśmiało.
- Oczywiście siostrzyczko - odparła Leonia i pewnie ujęła podane jej ramię. Razem ruszyły korytarzem do sali jadalnej. Tego dnia posiłek nie był zbyt obfity. Po za owsianką, której Sephora szczerze nie znosiła był jeszcze twaróg z cebulą. Posmarowała sobie kawałek świeżo wypiekanej ciemnej bułki, ale jedząc jej wzrok wciąż uciekał w stronę drzwi. Wciąż liczyła, że pojawi się w nich Alzuria i będzie mogła spytać siostry co o niej sądzi i dowie się czy podjęła dobrą decyzję. Cóż z tego ze Leonia nie mogła jej zobaczyć. Ona i tak znała się na ludziach. Niestety do końca kolacji jej życzenie się nie spełniło, bo wielkie dylematy nie mają w zwyczaju rozwiązywać się zupełnie same.  

sobota, 19 sierpnia 2017

Osobliwa przysługa

  Wymiganie się od pobytu w szpitalu dla każdego normalnego człowieka wymagałoby wzniesienia się na szczyty perswazji. Sama kiedy już tam dotarłam ledwo byłam w stanie powiedzieć słowo niebędące przekleństwem. Okazało się, że zwyzywanie pielęgniarki i solidna dawka niezbitych argumentów w postaci, że nie będzie się musiała ze mną użerać czy że poradzę sobie sama, również dały radę. Nawet dostałam zapas leków, bym nie musiała zaglądać do niej później. Czasem opłaca się doprowadzać ludzi na skraj ataku histerii. 
  Właściwie nie do końca pamiętam, jak dotarłam do swego pokoju. Ach, kogo ja oszukuję. Wątek urwał mi się gdzieś w połowie drogi przez korytarz, kwestia zastrzyku z jakimś mocniejszym lekiem, jaki jeszcze dostałam od sanitariuszki (trzy razy mi rękę kuła, bo tak jej ręce drżały, że w żyłę trafić nie mogła).
  W każdym bądź razie, ocknęłam leżąc na łóżku, wciąż ubrana w te same czarne ciuchy. Eyri zastrzygł czujnie uszami, kiedy podniosłam głowę. Wyciągnął się u mego boku na całą długość łóżka. Przez okno widziałam skraj różowego nieba nad lasem. Ze zmarszczonymi brwiami zerknęłam na zegar wiszący na nijakiej, kremowej ścianie. Ach tak. Siódma. Dokładnie za dwadzieścia ósma... Szkoda tylko, że kolację mamy na szóstą trzydzieści. Żołądek, ściśnięty przez wielce ubogą dietę ostatnich dwóch dni, składającą się w głównej mierze z owoców pokroju jeżyn, nawet już nie upominał się o swoje racje. Będzie mnie to kosztować solidną przysługę, ale Annji na pewno znajdzie mi coś do jedzenia. Nie dałam rady się podnieść. Ze zwierzęcym skowytem rzuciłam się z powrotem na poduchy, nagrodzona kolejnymi iskrami cholernego bólu z ramion. Eyri, zaniepokojony, przysunął się bliżej mnie. Ostrożnie liznął mnie w policzek. Czułam, jak mięśnie mi drżą, jak bezwiednie zaciskam do bólu zęby. Bałam się drgnąć. 
 - Przynieś mi to pudełeczko ze stolika – szepnęłam do wilka, głos mi nie drżał, wręcz dygotał. Eyri posłusznie zeskoczył z łóżka. Nawet przez ten lekki ruch sprężyn zacisnęłam mocniej zęby. Nie wiedziałam, że będzie tak źle. Ledwo został ślad... Cholera, szkoda tylko, że nie pod skórą.
  Tabletki połknęłam bez popijania. Mój kompan z przyczyn dość oczywistych miałby problem z nalaniem wody ze dzbanka i doniesieniem szklanki, a sama nie dałabym rady usiąść, tym bardziej wstać. Wilk wrócił na swoje miejsce obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego słabo. Pozostało mi czekać. I mieć nadzieję, że te leki podziałają równie dobrze na żołądek pusty i organizm ździebko odwodniony (za dobrze nie pamiętam, ale kroplówkę rano dali mi na pewno, zatem tylko od rana nic nie piłam. Wyjaśniałoby to również ślad na ręce, a raczej jeden z kilku). Pozostało mi tylko leżeć jak kamienny posąg i czekać. Ignorując w międzyczasie nowe ognisko bólu, w głowie. 
  Przysypiałam, kiedy gwałtownie na jawę sprowadziło mnie pukanie do drzwi. Eyri, również zbudzony, podniósł głowę. 
 - Ali?
Uśmiechnęłam się lekko. Tylko jedna osoba na świecie zwracała się do mnie tym zdrobnieniem.
 - Wejdź - powiedziałam. Wsparta na poduchach usiadłam. W połowie ruchu zamarłam, ale choć ruszyłam ramionami, obyło się bez bólu. Westchnęłam z ulgą, co nie ubiegło uwadze Jeremiemu. Stał na kilka kroków od mojego łóżka, wpatrując się we mnie badawczo swoimi lwimi, bursztynowymi oczami. Co jest zdecydowanie bardziej warte odnotowania, w lewej łapie trzymał miskę przykrytą srebrną pokrywką. 
 - Jak się czujesz? - zapytał, kładąc naczynie na mojej szafce nocnej (pustej. Za mało przebywam w swoim nijakim pokoju, by mieć w nim większy bałagan).
 - Jestem na prochach, więc dobrze.
Jeremi sięgnął po krzesło stojące pod ścianą, pozbył się szlafroka i koszuli szpitalnej go zdobiących i klapnął na nim na metr ode mnie.
 - Niech będzie. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia- zawartość tego oto naczynia w zamian za tę świetną historię.
 - Świetną historię? - powtórzyłam trochę machinalnie, zajęta wpatrywaniem się w lśniącą pokrywkę.
 - Tak, świetną historię. Coś mi się zdaje, że te rany na twoich ramionach nie powstały od wpadnięcia w jeżyny.
 - To całkiem długa opowieść. Mogę dostać zapłatę na kredyt zaufania? - powiedziałam zaczepnie, z lekkim uśmieszkiem. Jeremi rozłożył bezradnie ręce, znaczy, wziąwszy pod uwagę futro je porastające, łapy. 
 - Gdzieżbym śmiał odmówić. - Zamaszystym gestem uniósł pokrywkę.
 - Rosół? - rzekłam sceptycznie, kiedy doszedł do mnie charakterystyczny zapach.
 - Wątpię, byś w czasie swej wyprawy normalnie jadła. Raczej mdłości ci nie potrzebne.
Dalej nie dyskutowałam. Oparłam przyjemnie ciepłą miskę o kolana i pochłonęłam zupę szybko.
 - A zatem – zaczął, kiedy już w moich ustach zniknęła ostatnia niteczka makaronu – mogę liczyć na wersję pełną twych przygód i raportową dla pani Wavelay, czy zostałem podle wykorzystany i mam odejść z kwitkiem? - rzucił zaczepnie.
 - Wavelay? Ciebie o to pytała?
Czyżby kochana dyrektoreczka wreszcie się zorientowała, że ostatni raz jej prawdę powiedziałam pierwszego dnia akademii, kiedy poprosiła mnie o imię?
 - Tak, widocznie stwierdziła, że mi ufasz najbardziej z całego personelu szkoły. Czuję się zaszczycony, a nawet czułbym się jeszcze bardziej uhonorowany, gdyby to się nie wiązało z koniecznością tłumaczenia wszystkich twych posunięć. Co ci odbiło, że tak zwyzywałaś Juranda?
 - Juranda? - Zmarszczyłam wymownie brwi.
Jeremi przeczesał pazurami swoją grzywę. Miał na jej punkcie lekką obsesje, mył ją kilkakrotnie razy częściej niż ja własne włosy.
 - Przewodniczący Drużyny ekspedycyjnej. Podobno wparadowałaś do ich kwatery wściekła jak osa i zaprzeczając jakobyś chciała się do nich przyłączyć, obraziłaś niewybrednymi słowy. 
 - Same szpicle... - mruknęłam pod nosem, odkładając miskę. 
 - Nie zaprzeczasz?
 - Przejaskrawione, ale owszem, byłam tam. To od czego mam zacząć opowiadać o mej wyprawie do lasu?
 - Może od początku?
A zatem na spokojnie, obserwując zabarwione słońcem chmury mknące po niebie za oknem, opowiedziałam pełną wersję. Cholera, z każdym słowem coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że to brzmi jak powalony sen. Mój przyjaciel jednak słuchał z uwagą, od czasu do czasu kiwając głową. Najdziwniejsze było to, że Eyri przysnął. Kompletnie nie bał się tego oto lwiego człeka. Ale jeśli tak znał się na ludziach, to jego antypatia skierowana do Sephory była tym bardziej niepokojąca... 
 - I dalej, jak już pewnie pamiętasz świetnie, wpadłam w twe ramiona i film mi się urywa.
 - Tego się nie dało zapomnieć. Na śmierć mnie wystraszyłaś. Następnym razem chociaż uprzedź, że masz zamiar mdleć.
 - Tak, z pewnością zapamiętam – odpowiedziałam z przekornym uśmieszkiem.
 - A jak brzmi wersja oficjalna?
 - Hm... A ta nie przejdzie?Jest na tyle absurdalna, że i tak wezmą ją za wymysł. Po co się wysilać...
 - To mogłoby byś twoje motto.
 - Doprawdy? Co ja poradzę, że żyjemy w świecie, w którym ludzie dają się zmuszać do robienia rzeczy nie dających im żadnych korzyści, choćby przyjemności? Czasem czuję się jak jedyna zdrowa na umyśle istota w całym tym bajzlu... 
 - To ja również zaliczam się do nich? - zagadną z figlarskim błyskiem w oku.
 - Mógłbyś żyć własnym życiem jako zwierzę. Cholera, ile bym dała za taką możliwość...
 - Nie należę do tych, którzy uciekają. 
 - A ja tak. Nie angażuję się w przedsięwzięcia, w których nie mam prawa nic zyskać, a mogę tylko stracić. W tym i życie.
 - Czyli gdybyś tylko mogła, przeszłabyś na stronę Telksionoe?
 - Co ty wymyślasz?! To równie dobre, a może i gorsze od mej obecnej pozycji. Chcę odejść, żyć sobie w spokoju na własną rękę, a nie sprzymierzać się z cholerną Telką-Melką!
Parsknął śmiechem.
 - To ja mam też taki przeuroczy pseudonim?
Spojrzałam na niego złowrogo, ale z cieniem uśmiechu na ustach.
 - Jeszcze na taki nie zasłużyłeś.
 - Cóż takiego mam zatem zrobić, by go zdobyć? 
 - Spokojnie, kiedyś się doczekasz – żartobliwie pokazałam mu język. Zaśmiał się cicho.
 - Gdybyś chociaż raz na jakiś czas pokazała tę twarz światu... - mruknął, nagle jakby zamyślony.
 - Co? - spojrzałam na niego badawczo.
 - Gdybyś przestała zamykać się w sobie i na sam widok kogoś obcego zamieniać się w jeżozwierza...
 - Jeżozwierza?
 - No, wystawiać kolce i warczeć...
 - Jeżozwierze nie warczą. - Byłam komicznie nieustępliwa.
Machnął łapą, zirytowany. Dziwne.
 - Nie o to chodzi. Po prostu... gdybyś tylko dała komuś szansę, mogłabyś mieć normalnych przyjaciół...
 - Nie potrzebuję ich. Mam ciebie, zwierzęta, a i Eyriego. - Pogłaskałam go delikatnie po grzbiecie. 
 - Eyri? Tak ma na imię twój nowy towarzysz? Całkiem ładnie... Ale mniejsza o to. Czuję się zaszczycony, że tak o mnie myślisz, ale... nie zastąpię ci kogoś w twoim wieku. 
 - No faktycznie, jesteś na to za inteligentny – zauważyłam kpiąco. Parsknął.
 - Dobrze wiesz, co mam na myśli. 
Przeczesałam palcami włosy. Bure, skołtunione i za kark sięgające, w nijakości mogące konkurować z moim pokojem.
 - A ty równie dobrze wiesz, dlaczego tak starannie wybieram ludzi, których do siebie dopuszczam.
Westchnął.
 - Po prostu nie odpychaj tak wszystkich, w porządku? Hm, załóżmy, że to taka przysługa dla mnie.
Spojrzałam na niego spod brwi uniesionych na połowę czoła.
 - Osobliwa prośba.
 - A sądziłem, że rzeczy nudne cię nie interesują. Tak się staram...
Zaśmiałam się cicho.
 - Niech będzie. Ale nic nie gwarantuję i robię to tylko dla ciebie.
Jeremi wstał z krzesełeczka i wyciągnął się, aż przesadnie.
 - To w takim razie mogę z czystym sumieniem pozwolić ci dalej spać. 
Zręcznym, typowo kocim ruchem zwinął miskę, pokrywkę na niej położył i ruszył do wyjścia. Odwrócił się jeszcze przy samych drzwiach.
 - Dobrej nocy – rzuciłam miękko.
Spojrzał mi wprost w oczy.
 - Dobrej, dobrej... Zdrowiej mi tam. I pamiętaj o obietnicy.
Pokazałam mu język. Z cieniem uśmiechu na pysku odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Przeciągnęłam się na łóżku i zsunęłam niżej z poduch. Eyri oddychał głęboko, pochrapując z cicha. Za oknem zapadła głęboka szarówka. Ziewnęłam przeciągle. Oczy mi się same kleiły. Przykryłam się po szyję kołdrą i zmrużyłam powieki. Pewnie to zasługa leków. W normalnych okolicznościach nie odpłynęłabym w ciągu byle kilku sekund w ocean snów, mar i innych takich.

środa, 16 sierpnia 2017

Nareszcie...

Gdy tylko przestała być potrzebna wróciła do pokoju planując nadrobić zaległości w ćwiczeniu panowania nad mocą. Nie mogła tego zrobić na zajęciach, bo posługiwanie się magią największego wroga akademii przez jedną z uczennic byłoby nie tylko co najmniej podejrzane, ale i dość niesmaczne i nie na miejscu, szczególnie teraz po tym co się stało. Nadal jednak nic nie szło jej tak jak powinno. Była roztrzęsiona widokiem tej dziewczyny zaatakowanej przez mechozwierza. Znów czuła jakby była winna całemu złu na świecie. Ożywiwszy temperówkę, która omal nie odgryzła jej palca i którą koniec końców musiała unieszkodliwić polewając cuchnąca miksturą od Nikodema usiadła na łóżku, by chwilę odpocząć. Niewielka ożywiona lampka ułożyła się na jej kolanach terkocząc z cicha. Młodej dziedziczce muz wciąż nie udało się dojść do tego, dlaczego jej mały przyjaciel tak bardzo przypomina kota. Nagle ktoś zapukał. Zerwała się jak zawszę dość gwałtownie i spanikowanym wzrokiem powiodła dookoła sprawdzając czy nie zostawiła, aby gdzieś na wierzchu czegoś co mogłoby ją zdradzić. Wszystko wyglądało jednak zwyczajnie. Spokojny wietrzyk wydymał delikatne firanki, na parapecie zielenił się jakiś kwiatek, książki leżały rozrzucone w należytym nie porządku, a ożywiona lampka właśnie wciągała ogoniasty kabel pod łóżko. Dziewczyna wygładziła tunikę, westchnęła i skierowała się do drzwi.
- Już idę - zawołała nie starając się nawet zagłuszyć dość natarczywego hałasu na zewnątrz. Brzmiało to tak jakby ktoś właśnie oddrapywał jej drzwi od futryny. Delikatnie uchyliła drzwi, ale impet natarcia nieproszonego gościa wyrwał jej klamkę z ręki i rozchylił je na cała szerokość zmuszając ją do cofnięcia. Widok wilka przetrząsającego jej rzeczy zaparł jej dosłownie dech w piersiach. Za grosz nie ufała temu zwierzęciu. Krewny psa w tym czasie wygrzebał jej spod łóżka lampkę i dumnym krokiem zmierzał do właścicielki. Zastanawiała się wciąż co powinna zrobić. Jeśli zabierze mu ten nic nie znaczący dla kogoś obcego przedmiot wyjdzie na dziwaka i ściągnie na siebie podejrzenia, jeśli zaś... . Lampka nie miała takich oporów. Z głośnym poświstem wyrwała się z zębów bestii i ku zdumieniu towarzyszącej wilczurowi uczennicy pokicała z powrotem na swoje miejsce. Zapadła krępująca cisza. Korzystając z okazji Sephora znów zasłoniła sobą wejście. Po tym co zdołała dowiedzieć się o charakterze swoich gości i co przez swoją nieuwagę pozwoliła im zobaczyć powinna zatrzasnąć drzwi i modlić się do wszystkich muz by jak najszybciej o wszystkim zapomnieli. Ostatecznie poszkodowana mogła całą sprawę złożyć na karb halucynacji czy czegoś w tym rodzaju, a wilk przecież jej nie opowie, chyba że... . Nie, za nic w świecie młoda córka Telksinoe nie mogła uwierzyć w to by miała aż takiego pecha. Myśli przelatywały jej jednak przez głowę robiąc z mózgu sito. Próby jakiegokolwiek zareagowania na to co działo się wokoło przypominały właśnie czerpanie wody dziurawym wiadrem. Zamiast, więc przejść do aktywnej obrony lub kontrataku stała bezsensownie w progu gapiąc się na przybysza, jakby przed chwilą wyszedł nie ze szpitala, ale ze statku kosmicznego, który ściągną go z jakiejś obcej planety. Na policzkach malowały jej się pąsowe powieki, ręce zaciskała w pięści i rozginała z powrotem, zaś usta pozostawały idiotycznie rozwarte. Przyszedłszy nieco do siebie wydukała wreszcie:
- Ja... przepraszam... to znaczy za bałagan... może... bo kiepsko wyglądasz... więc może wejdziesz i usiądziesz choć na chwilę.
Poczuła ze znów się rumieni zakłopotana więc spuściła wzrok wpatrując w koniuszek tuniki, który bezwiednie tarmosiła rękami.
***
  Słowa dziewczyny wyrwały Alzurię z osłupienia.
 - Tak, tak... - rzekła niemrawo, pocierając dłonią skronie. - Wiem, że to może głupio zabrzmieć, ale muszę wiedzieć. Czy Eyri przyniósł przed chwilą do mnie lampę, która następnie uciekła w te pędy do twojego pokoju?
Wilk burknął niezadowolony, ale Alzuria nawet nie spojrzała w jego kierunku. Przez szparę pomiędzy palcami wpatrywała się w Sephorę, która zaczerwieniła się jeszcze bardziej, wzrokiem chyba usiłując wypalić dziurę w swoich butach.
 - Dlaczego jesteś taka zakłopotana? O co chodzi z tą lampą? Czy ona naprawdę... żyła własnym życiem?
 - Czy możemy przejść do pokoju? - Głos Sephory zahaczał o błagalne nuty. Alzuria opuściła dłoń i uniosła brwi.
 - Jeśli mi, do kur... piekielnej nędzy, wreszcie wyjaśnisz, o co chodzi z tą cholerną lampą, możemy iść nawet do lasu czy na dach.
***
Dość ostry ton dziewczyny sprawił ze Sephora zawahała się przez moment, ale jako, że rozmowa zdecydowanie już od dłuższego czasu nie nadawała się do kontynuowania na korytarzu, a ona stała wciąż w progu zapraszającym gestem uchylając drzwi ostatecznie ustąpiła z przejścia i usiadła na łóżku starając się dłońmi ochłodzić palące żywym ogniem policzki.
- Myślę, że pokój jest odpowiednim miejscem, na dachu za bardzo bałabym się, że mnie z niego strącisz... tylko... wiem, że głupio to zabrzmi, ale czy mogę ci ufać. Jakkolwiek jest to teraz nie na miejscu obiecaj że mnie nie udusisz gołymi rekami, ani że twój wilk tego nie zrobi i że to zostanie między nami.
- Sporo tych wymagań - odparła wzruszając ramionami - ale o tym cie mogę zapewnić, że mam dość własnych problemów i nie potrzebuję jeszcze mieszać się do cudzych i jedyny problem tkwi w tym, że to wszystko dotyczy i mnie więc powiedz wreszcie co tu się dzieje!
- To akurat nie dotyczy Ciebie
- Na wszystkie muzy czyś to ty taka durna czy ja bo już nie wiem!
- Jestem córką Telksinoe - wyrzuciła wreszcie z siebie jednym tchem bojąc się, ze znów straci odwagę. Po tych słowach zagryzła mocno wargę i wbiła spojrzenie w rozmówczynię. Sama nie wiedział skąd wziął się u niej ten napad szczerości. Może miała już po prostu dość ciągłego ukrywania i życia w strachu przed zdemaskowaniem. Alzuria jedna w całej szkole wydała jej się szczera i bezpośrednia wiec nawet jeśli zechce ją zabić to przynajmniej odbędzie się to szybko i w miarę bezboleśnie. A jeśli pozwoli jej pożyć to nawet jeśli opowie o tym komuś nikt jej nie uwierzy, o ile w ogóle zdecyduje się na rozmowę. Po za tym czuła, że i ta pokiereszowana istota ma jakiś sekret, a to czyniło je bliższymi sobie nimi różnicy charakterów. Teraz czekała na jej reakcję jak na wyrok.
***
  Alzuria przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Powoli wypuściła powietrze z płuc, nie otwierając oczu. Eyri trącił pyskiem jej dłoń, kiedy przez solidne kilkanaście sekund stała jak słup soli. Zignorowała go. Myśli przemykały przez jej umysł, żadna nie zostawała na dłużej niż mgnienie. Cały czas oddychała nienaturalnie powoli. Żywa lampa stanowiła dowód jasny jak słońce, ale... Niemalże wszystko trwało w opozycji.
 - Alzurio, wszystko w porządku...?
Nie otworzyła oczu nawet słysząc ten zaniepokojony ton. Wilk, przedziwnie, podzielał jej nastrój. Szturchnął nieruchomą dziewczynę w nogę, a kiedy i to nie podziałało, delikatnie chwycił zębami rękaw jej bluzki i szarpnął. W końcu Alzuria wróciła. Pierwsze co zrobiła, to utkwiła ostre spojrzenie w Sephorze, która natychmiast skuliła się w swoim miejscu na łóżku.
 - Dlaczego dołączyłaś do tamtej żałosnej zbieraniny? To kompletnie irracjonalne... Chcesz ich sabotować?
Sephora wytrzeszczyła na nią oczy.
 - Nigdy! Ja nie jestem taka jak ona! Ja...
Alzuria uciszyła ją gestem ręki.
 - Tak, tak... Ale po co ryzykować życiem, skoro jesteś bezpieczna?
Posiadaczka czarnych warkoczów hardo odwzajemniła natarczywe spojrzenie pytającej. Nawet zdawało się, że wyprostowała się na łóżku.
 - Przed nią nikt nie jest bezpieczny, Alzurio - powiedziała grobowym tonem.
Przez kilka oddechów tylko mierzyły się wzrokiem.
 - Dobrze. Załóżmy, że ci wierzę. Przez tę lampę, bo innego pomysłu na nią nie mam. Dlaczego się przyznałaś? Nie oszukujmy się, nie należę do osób wzbudzających zaufanie. Nie znasz mnie kompletnie, tak samo, jak ja do dziś nie miałam pojęcia o twoim istnieniu. Co ci szkodziło skłamać?
Zaczęła nerwowo tarmosić barwną tunikę. Wpatrywała troszkę nieobecnym spojrzeniem w mego kompana, który wiernie warował u mego boku, nieruchomy jak posąg. Warknął, a wtedy Sephora odwróciła wzrok. Westchnęła.
 - To dość... skomplikowane.
Alzuria przewróciła oczami.
 - Też mi wyjaśnienie... - powiedziała wzgardliwie.
 - Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytała Sephora. Znowu spoglądała na Alzurię. Czujnie, wyczekująco. Ta parsknęła.
 - A co mam do wyboru? Wywieszenia na którejś z wież prześcieradła z tą jakże bezcenną informacją jest i kłopotliwe w wykonaniu, i byłoby czystym marnotrawstwem dobrego materiału. No nie wiem... Ogłoszenie tego w trakcie lekcji wymagałoby przyjścia na którąś, a coś takiego nie zmusi mnie do katuszy podobnego rodzaju. Tradycyjne rozniesienie wieści w postaci gorącej ploteczki to nie moja bajka. Hm... - Sephora wpatrywała się w nią z absurdalnym przejęciem, blada jak sufit, bo ze ścianami różnie bywa. - List do dyrekcji? Ach, kochamy się tak bardzo, że pomóc im nie pomogę za żadne skarby, tym bardziej charytatywnie. Zatem jeśli mi droga dziedziczka najgorszego wroga Akademii wybaczy, teraz mam zamiar udać się do swego pokoju, po drodze zahaczając o szpital, bo prochy przestają działać i już czuję łupanie pod czaszką. Potem, a jakże, pójdę spać. Może nawet wstanę na kolację. - Dziewczyna ani przez chwilę nie wyzbyła się kpiącego tonu. Ledwie zdążyła się odwrócić, a Sephora odetchnęła głęboko, jakby przez ten cały czas wstrzymywała oddech. I, co gorsza, przemówiła.
 - Tak... po prostu? Nie zrobisz w związku z tym niczego? Nie... zabijesz mnie?
Alzuria spojrzała na nią tak, jakby podejrzewała w swej nowej i nagle niespodziewanie bliskiej znajomej czyste wariactwo.
 - Cholera, jakbyś nie zauważyła, mam zdecydowanie ciekawsze rzeczy do roboty. W sumie okrutne zamordowanie któregoś z uczniów może by w końcu zmusiło dyrekcję do zostawienia mnie w świętym spokoju, ale jesteś równie zagrożona, co każdy człowiek w tej... popier... pokopanej szkole.
Już stała w drzwiach, kiedy o czymś sobie przypomniała.
 - A, i jeszcze jedno.
 - Tak? - zapytała Sephora szybko, trochę nerwowo. Jakby spodziewała się, że Alzuria nagle zmieni zdanie.
 - O ile nie marzysz o zostaniu zlinczowaną przez swych szacownych koleżków i koleżanki, radziłabym bardziej unikać mówienia o swym dziedzictwie.
 - Ach, normalnie nie jestem taka otwarta...
Alzuria uśmiechnęła się pod nosem, choć była odwrócona tyłem do Sephory.
 - Ta, to ja mam nadzieję, że do nierychłęgo zobaczenia - oznajmiła jeszcze, nim zamknęła za sobą drzwi.
Eyri spoglądał na nią zaniepokojony, kiedy zataczała się po korytarzach, ale ograniczył się do towarzyszenie u jej boku. Czy też w bezpiecznej odległości kilku metrów, gdzie nie mogła na niego wpaść. Upór w chodzeniu o własnych siłach przeszedł jej gdzieś w połowie drogi. Dalej po krótkiej przerwie ruszyła wzdłuż ścian.
***
Sephora nawet nie wyszła, aby ją pożegnać. Długo po zamknięciu się drzwi pokoju siedziała skulona na łóżku wpatrując się w ścianę na przeciwko. Czuła się jak topielec wyciągnięty z wody i nie potrafiła powstrzymać drżenia całego ciała. Wciąż nie dochodziło do niej to co przed chwilą zrobiła i wolała, by ten stan potrwała jak najdłużej. Niestety miała nie tylko głupi zwyczaj obwiniania się o każdy wypadek z udziałem matki muzy, ale też jeszcze gorsze przyzwyczajenie do roztrząsania swoich błędów w nieskończoność. Siedziała więc nieruchomo zastanawiając się nad tym jak bardzo inaczej wszystko mogło się potoczyć. Nie pomagał chłodny powiew i światło wnikające do pokoju przez uchylone okna, ani umizgi oswojonej lampki elektrycznej. Potrzebowała pocieszenia i wiedziała, że spośród niewielu osób, które mogą je dać komuś takiemu jak ona, jedna znajduje się naprawdę blisko. Zarzuciła na ramiona lekką narzutkę i uchyliła drzwi korytarz był pusty, ale na pewno nie było na tyle bezpiecznie, by paradować z ożywioną lampką. Delikatnie odsunęła więc nogą swojego małego przyjaciela i dała mu znak by został. Stwór pisnął cicho i uciekł pod łóżko. Dziewczyna tym czasem wyszła na zewnątrz. Nim ruszyła na przód oparła się o ścianę i odetchnęła głęboko. Miała tylko nadzieję, że nie opuści ją odwaga. Teraz w decydującym momencie. Widziała, że wielu z jej dawnych przyjaciół odeszła, od tak po prostu lub może w ogóle ich nie było. Bała się, iż tak będzie i tym razem. To głupie, ale czuła się jakby winna przemykając holem, choć przecież w obecnej sytuacji chęć porozmawiania z kimkolwiek bliskim była zupełnie naturalna. Może miała pewne obawy przed nawrotem tej wylewności sprzed chwili. Mimo, iż była tu kilka razy wciąż zdarzało jej się zapominać drogę do pewnych zakątków tego dziwnego gmaszyska. Szkolny gwar wciąż zdawał się jakoś przycichły, szarawy i nijaki: nikt się nie śmiał, nikt nie używał mocy w niewłaściwych celach narażając się na interwencję pana Fabiana istnego cerbera korytarzy, nie było niepoważnych sprzeczek. Tak jakby nie tylko w grupie ekspedycyjnej coś się mieniło, ale i w samej akademii coś umarło. Lekcje odwołano, by pozwolić uczniom dojść do siebie, ale wszyscy z nadzieję patrzyli w przyszłość, czego najlepszym dowodem był fakt nieprzerwanych nauczycielskich dyżurów w razie gdyby z powodu bezczynności uczniom coś głupiego miało wpaść do głowy. Sephora oczywiście w obecnych okolicznościach nie była specjalnie zainteresowana dyrektorskimi zarządzeniami, więc słysząc za sobą głos pani Igentrop była nie tylko mocno zdezorientowana, ale i w wrażenia nieomal podskoczyła, jak rażona prądem.
- Sephoro! - powtórzyła nauczycielka - czy mogę wiedzieć dokąd się wybierasz?
- Ja? ja tylko... chyba nie było zakazu opuszczania pokoi
- Owszem, ale to nie jest równoznaczne z pozwoleniem na włóczenie się po korytarzach bez celu, chciałabym więc wiedzieć co wyciągnęło cię w takim stanie z pokoju.
- W takim stanie... - szepnęła lekko nieobecnym głosem - naprawdę wyglądam, aż tak źle?
Nauczycielka obrzuciła ją surowym, ale przyjaznym spojrzeniem.
- Poza nieobecnym spojrzeniem, bladą twarzą, potarganymi włosami i zasinieniami wokół oczu twój stan przedstawia się całkiem nieźle - odparła spokojnie - powiesz mi co się stało?
- Ja muszę iść do siostry - rzuciła wreszcie desperacko.
Pani profesor skinęła tylko głową. Była dość wymagająca i umiała przejrzeć człowieka na wylot, ale nie była w końcu potworem, więc nie zamierzała kontynuować rozmowy, która zakłopotanej i najwidoczniej ciężko dotkniętej ostatnimi przeżyciami dziewczynie nie przynosiła ani ulgi, ani tym bardziej przyjemności.
- No, dobrze idź już tylko nie spóźnij się na kolację z tego, co wiem mieszka w pokoju 205.
- Dziękuję - zawołała uczennica i czym prędzej zniknęła za zakrętem szczęśliwa, że uniknęła kłopotliwych wyjaśnień.
***
     

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Wątpliwie przytomnie

  Jeśli chodzi o drogę do kwatery głównej mej, yhm, nowej drużyny, jak na moje oko ta przeprawa przypominała bardziej wędrówkę na najwyższy szczyt świata niż spacerek bogatymi korytarzami Akademii. Najgorsze były schody. A że Sephora pokręciła drogę, pokonałyśmy ich dwa razy tyle. Kiedy stanęłyśmy pod drzwiami naszego punktu docelowego, obydwie byłyśmy zmachane. A ja w dodatku co najwyżej półprzytomna przez wściekłe łupanie w głowie. Moi towarzysze spoglądali na mnie niepewnie, Sephora chyba nawet chciała zaproponować odwrót, ale nim otworzyła usta pokręciłam głową. Nie. Muszę to załatwić i basta. 
  Gdy weszłyśmy do środka, zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Ludzie poprzerywali rozmowy wpół słowa. Wiem, musiałam wyglądać upiornie, rozczochrana, blada, w dodatku tylko w koszuli i szlafroku. Ignorując natarczywe spojrzenia, jakimi byłam obrzucana (w tym mam już pewną praktykę), odsunęłam się od Sephory i o własnych siłach podeszłam do biurka. Trochę chwiejnie i musiałam natychmiast się o dany mebel oprzeć, ale się liczy. Wilk przysiadł u mego boku, za mnie strofując wzrokiem wszystkich zebranych. Za biurkiem siedział chłopak w moim wieku, brunet o intensywnie niebieskich oczach. 
 - Czyżby Alzuria? - zapytał cicho, czujnie. 
 - Wątpię, by ktokolwiek inny miał powód, by zapuszczać się do waszego zapyziałego lokum.
Mój rozmówca przełknął szybko ślinę.
 - Można wiedzieć, skąd u ciebie ten nastrój? Rozumiem, że może miałaś ciężką noc, ale...
Parsknęłam śmiechem. Pogardliwym, bynajmniej nie mającym w sobie ni krzty wesołości.
 - Noc? Noc?! Cholera, cały kłopot w tym, że mam za sobą ciężką i noc jedną, i cały dzień, i nockę na prochach w szpitalu.
Zmarszczył brwi. 
 - Wczoraj na śniadaniu...
 - Nie byłam na żadnym <niecenzuralny epitet> śniadaniu!
Mój rozmówca bez słowa sięgnął do szuflady w tym wielkim jak moja komoda biurku i wyjął z niej jakiś świstek. Obrócił go w moją stronę.
 - A to poznajesz?
Wytrzeszczyłam oczy na niepozorny papierek. Prócz kunsztownego podpisu pewnej Sephory, widniał na nim jeszcze jeden. Cholera, kur... i solidny tuzin niespecjalnie eleganckich przymiotów dalej. Mój. Naprawdę. Odpowiednio niedbały, ale i sprawny.
 - Ktoś go podrobił! - wykrztusiłam.
 - Niby kto miałby zrobić coś takiego? Jaki miałby w tym zysk?
Zazgrzytałam zębami.
 - Debili z marnym poczuciem humoru nie brakuje – rzuciłam beznamiętnie, nienawistnie wpatrując się w cholerny papierek. I perfekcyjny, aż za idealny podpis go zdobiący.
 - Rozumiem, że w każdym bądź razie nie zamierzasz do nas dołączać?
Zmierzyłam go spojrzeniem,od którego chłopak aż się wzdrygnął.
 - Mam jeszcze dość oleju w głowie, by od was trzymać się z daleka.
Westchnął, przeczesał dłonią swoje gęste włosy koloru błota, wyraźnie zmieszany. Spojrzenie utkwił gdzieś nad moim ramieniem.
 - W innych okolicznościach można by załatwić tę sprawę polubownie, ale teraz... Zanadto potrzebujemy ludzi. Jedyną możliwością jest, byś znalazła kogoś na swoje miejsce...
 - A gdzie ci ja takiego idiotę zajdę?
Zacisnął zęby.
 - Takie są zasady. 
 - Bo cholernie mnie one obchodzą! - krzyknęłam i odwróciłam się na pięcie. Sephora bez słowa przepuściła mnie, kiedy szłam do wyjścia. Moja straż przyboczna, wilk, nie opuszczał mnie na krok. 
 - Miło widzieć, że już doszłaś do siebie. - Doszedł mnie jeszcze głos chłopaka. Zacisnęłam dłoń na futrynie drzwi.
 - Wal się – warknęłam, trzaskając bidnym kawałkiem drewna. 
  Niesiona wściekłością przeszłam kawał korytarza nim sobie przypomniałam, że jednak wypadałoby się podpierać o ścianę. Wilk się nie odzywał. Chyba rozumiał mój nastrój. Nieliczni ludzie przemykający przez korytarze dziwnie na mnie spoglądali, kiedy z jedną ręką przy ścianie, mrucząc niewybredne epitety pod nosem, szłam ku swojemu pokoju. W tak podłym nastroju każda najmniejsza niedogodność mogłaby mnie migiem doprowadzić do szewskiej pasji. A mój strój, nie dość, że skąpy i typowo szpitalny, to jeszcze sterylnie biały, na rzecz nieistotną nie kandyduje. Niech będzie cokolwiek, byle czarne... Tyle to chyba mogę od świata wymagać.
  Już w wygodnych, materiałowych spodniach za kolana i czarnej bluzce przysiadłam na łóżku. Nie mogłam się powstrzymać i w trakcie przebierania się zerknęłam na swe ramiona. Medyków mamy pierwszorzędnych, zostały jedynie białe żyłki blizn. Ale ślad był, to nie wymysł, halucynacja, sen... Wilk cały czas siedział na przeciwnym skraju kołdry, obserwując mnie uparcie. 
 - No co? - zapytałam, wiążąc perfidne włosy, proste jak druty i w nijakiej barwie ziemi, w luźny kok. Ani drgnął. Zagryzłam wargę.
 - Byłam za cięta?
Prychnął krótko.
 - Eh... ``Może chociaż mnie za charakter wywalą. Powód akurat niezbyt mnie obchodzi, ważny jest efekt. 
Prychnął znowu.
 - Mówisz, że są aż tak zdesperowani? Ja im każdą misję schrzanię, choćby dla zasady.
Trzecie prychnięcie. Tym razem jednak zwinął się ciaśniej w kłębek i odwrócił do mnie tyłem. Nagle mnie olśniło.
 - Jesteś zrzędliwy, bo imienia ci jeszcze nie wymyśliłam?
Wilk zastrzygł uszami i zwrócił głowę w moim kierunku.
 - To takie ważne?
Skinął głową z przesadną powagą. 
 - Rozumiem, że żaden Azor nie przejdzie?
Cały się nastroszył. Jakbym mogła to źle zinterpretować, warknął jeszcze przeciągle.
 - Dobra, dobra, zrozumiałam aluzję. No nie wiem... Kesji? Nie, nie... Uko? Brzmi idiotycznie Może Eyri?
Pokiwał głową, bez zbytniego entuzjazmu.
 - Nie zrzędź, jak mi każesz wymyślać na poczekaniu to się nie dziw, że nie mam pomysłu. Eyri... To nawet dobrze brzmi. 
Wyciągnęłam się na łóżku. Świeżo ochrzczony Eyri przytulił się do mego boku. Pogładziłam go po pysku, od nosa aż do uszu. 
 - W porządku. Mamy więc staranną mistyfikację mającą na celu wyłącznie utrudnić mi życie. Chociaż, w sumie to może być i sabotaż tej drużyny pajaców, ale o ile osób niezbyt mi sprzyjających jest na pęczki, to sojuszników Telksionoe raczej się u nas nie znajdzie... A już na pewno żadnego nie znam i to zerowy punkt wyjścia, bo i Leo, i żaden z nielicznych sprzyjających mi nauczycieli, zapewne nie posiada takich informacji. A gdyby je miał, to by mi ich i tak nie podał, więc na jedno wychodzi. - Eyri kompletnie nie reagował na mój monolog. Nie wzięłam tego zbytnio do siebie. Zadowoliłam się gładzeniem go po grzbiecie. - To co robimy? Ucieczka nie wchodzi w rachubę. Nie wypaliła w przypadku Akademii jako takiej, a do niczego im tu nie jestem potrzebna. A teraz z tą drużyną... Może i nie jest to gruba o zbyt wielkich umiejętnościach samozachowawczych, myśleniu logicznym czy inteligencji jako takiej, ale jak zaangażują jeszcze nauczycieli... Ach, to całkiem bez sensu.
  To może wywieszamy ogłoszenie, że heroiczny wariat o skłonnościach samobójczych poszukiwany? Szanse powodzenia tych planów są równie prawdopodobne w końcu. Nie no, z takimi możliwościami to najlepiej zrobię, jak się z marszu poddam i pokornie, jak owieczka na rzeź idąca, co zresztą jest jak najbardziej możliwe, do tej bandy się przyłączę. 
  Jak ja im, cholera jasna, mogę udowodnić, że nie jestem autorem tego podpisu, by nie mogli mi zaprzeczyć... To, że nikt mnie nie widział i na lekcjach nie byłam nie przejdzie, na co dzień jestem równie obecna. Porównanie atramentu? Ach, wszyscy mamy takie same pióra. Pismo pasuje. Kto mógłby tak dobrze je skopiować? Ktoś od Mneme? Ach, żebym to ja tylko znała patronki chociaż tuzina osób w szkole... Do spisu w życiu się nie dostanę, nie znam nikogo, kto by mógł mi to załatwić. Właściwie prędzej będą mi kłody pod nogi rzucać... Hm.. Eyri, umiesz może tropić?
Wilk zastrzygł uszami. Rozwiń myśl.
 - Może ten idiota zostawił coś niecoś swego zapachu. Nie wiem, potarł nadgarstkiem o listę, musnął ją palcem... Dałbyś radę wychwycić coś takiego?
Wolno skinął głową, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Zerwałam się z łóżka, nagrodzona iskrą bólu od barków. Prochy przestawały działać. Myślałam trzeźwiej, trzymałam się na nogach, ale musiałam bardziej uważać na ruchy rąk. Wolę tak. 
  Trochę pobłądziłam. Właściwie, bądźmy szczerzy, gdybym po drodze nie spotkała pani Filer, nigdy bym nie trafiła. Jej reakcja na mój widok była bezcenna, jakby co najmniej Telksionoe w towarzystwie kilku mechanicznych bestii wielkości niedźwiedzi spotkała. W tempie zawrotnym wyjaśniła mi, gdzie mam iść, niemal tak szybko, jak jej psułam wszelakie instrumenty. Idę o zakład, że jak mnie zbyła, to odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęłam się niemrawo pod nosem. 
  Po mniej niż kwadransie stanęłam pod odpowiednimi drzwiami. Weszłam bezpardonowo. Tym razem rozmowy zamilkły, ale ledwie na chwilę. Nim podeszłam do mego wcześniejszego rozmówcy, tym razem szukającego czegoś w biblioteczce obok biurka, wróciły do normy, może były tylko cichsze, bardziej ukradkowe. Nie przejęłam się tym. Chłopak obejrzał się przez ramię i zmierzył mnie badawczym, choć i niezbyt przychylnym spojrzeniem.
 - Jeśli i tym razem zamierzasz nam lżyć, możesz już wyjść – powiedział chłodno, odkładając pieruńsko starą książkę w skórzanej, zdartej niemal do szczętu oprawie. Odwrócił się do mnie tyłem. Przewróciłam oczami.
 - Spokojna głowa, mam lepsze rzeczy do roboty, nie będę swego bezcennego czasu na waszą żałosną zbieraninę marnować – oznajmiłam zgryźliwie.
 - A więc? Cóż twoją zacną personę sprowadza w nasze skromne progi? - odparł. Mógłby tym tonem zamrozić wodę w szklance, nawet w największy skwar. 
 - Poproszę raz jeszcze tę listę.
 - Wielka Alzuria Inareto zniża się do prośby. Patrzcie państwo, nieprawdopodobne.
Eyri warknął gardłowo, ale uspokoiłam go ruchem ręki.
 - Dasz mi ją na chwilę i stąd znikam.
 - Propozycja nie do odrzucenia – mruknął podchodząc do biurka i sięgając do jednej z szuflad. Jego dłoń zamarła w pół ruchu. 
 - Ale wiesz, że zniszczenie tej listy nic nie zmieni?
 - Za kogo ty mnie masz – prychnęłam. - To by było za piękne, żeby mogło być prawdziwe.
Westchnął i podał mi nieszczęsny skrawek papieru. Powstrzymałam przemożne pragnienie, by zgnieść go w dłoni. Schyliłam się i podsunęłam papierzysko pod nos swego kompana.
 - Zamierzasz wytropić tego oszusta? 
 - A jakże, ja tak łatwo nie pozwalam się wkręcać w idiotyczne przedsięwzięcia. A już na pewno bez konsekwencji dla sprawcy – oznajmiłam, oddając listę. Eyri zaczął węszyć w okolicach biurka. 
 - No tak... Powodzenia w śledztwie – powiedział bez specjalnego przekonania, kiedy w ślad za wilkiem zmierzałam do drzwi. 
 - Spokojnie, pozbędziecie się mej nieznośnej persony przed jakąkolwiek misją – rzuciłam nie oglądając się za siebie, zamykając za sobą drzwi.
  Idę o zakład, że Eyri w imię zemsty za zwlekanie z nadaniem mu imienia i taki marny wybór, wodził mnie celowo tak długo po korytarzach. W pewnej chwili aż musiałam przysiąść pod ścianą, bo mi się słabo zrobiło, jak nigdy. Obyło się bez mdlenia na szczęście, choć oczywiście wielce altruistyczni przypadkowi uczniowie musieli zapytać, czy wszystko w porządku. Tak, wkręcają mnie w chore przedsięwzięcia, słabnę po przejściu kawałka korytarzem, jestem jeszcze na prochach, a już mnie ramiona zaczynają boleć, ale tak. Wszystko w porządku, wypełniliście ten idiotyczny obowiązek zadania tego bezsensownego pytania i dalej możecie żyć swoim banalnym i schematycznym życiem, żaden problem. 
  W końcu, po wiekach wędrówki, Eyri powęszył przy szparze na dole jednych, nie wyróżniających się wcale drzwi w damskim akademiku i przysiadł pod nimi.
 - To tutaj? - zapytałam dla formalności. 
Skinął krótko głową. Postawił uszy na sztorc. Czujny, skupiony. 
 - Kto tu mieszka... - mruknęłam, trochę zaniepokojona. Ale chciałam to załatwić jak najszybciej. Zapukałam, może uda się po dobroci. Ku mojemu kompletnemu osłupieniu drzwi uchyliła pewna znajoma mi już czarnowłosa dziewczyna w różowej tunice w czarne wzorki. Wydawała się równie zaskoczona, co ja.
 - Yhm... Co ty tu robisz? - zapytała zmieszana. Eyri, ignorując jakiekolwiek dobre maniery, po prostu przepchnął się w szczelinie pomiędzy nogami Sephory a drzwiami. 
 - Eyri! - zawołałam go, ale kompletnie mnie zignorował. Sądząc po odgłosach, robił w pokoju mojej nowej znajomej niemożliwy raban. 
 - Przepraszam, on... - powiedziałam do skamieniałej dziewczyny, zwróconej do mnie tyłem. Ciągle blokowała mi widok. Nie zdążyłam dokończyć, bo w tej chwili Eyri wymknął się w pokoju. Trzymając w pysku zmaltretowaną lampę z żółtym karniszem. 
 - Co...?
Wilk porzucił zdobycz u mych stóp. Patrzyłam na niego jak na kompletnego debila. Do czasu, aż lampa się zerwała i w te pędy pomknęła do pokoju. Śledziłam jej chaotyczny ruch troszkę, troszeczkę zagubiona. 
 - Cholera, czym mnie oni naćpali... - rzekłam ździebełeczko oniemiała, mrugając wściekle oczami. Jakby coś tak banalnego mogło zapobiec dalszym zwariowanym halucynacjom.

sobota, 22 lipca 2017

Idealny moment

  Było mi całkiem dobrze w miękkim i ciepłym łóżku, miła odmiana od spania na gołej ziemi w samej piżamie. Ani myślałam się budzić i cokolwiek wyjaśniać. A idę o zakład, że jak ledwie otworzę oczy, to już się znajdzie ktoś, kto będzie bardzo ciekaw, co takiego robiłam w lesie, że się doprowadziłam do swego nieciekawego stanu. Warczenie działało na mnie usypiająco. Mruknęłam coś nieprzytomnie i przewróciłam się na drugi bok. Nie, zdecydowanie nie powinnam wstawać. Głowę miałam jak zalaną cementem, ważyła chyba tonę. To przyjemne warczenie nagle ustało. Ani myślałam dociekać tego przyczyny. Już byłam bliższa snu niż jawy, kiedy coś zaczęło lizać moją rękę. Kiedy ją cofnęłam, coś zaskomliło błagalnie. Nagle łóżko zajęczało, jakby w odpowiedzi. Ciężar, niemal dorównujący temu zalegającemu w mojej głowie, ułożył się na mnie. Gdzieś od kolan po barki. Sennie otworzyłam oczy. Napotkały ślipia jak dwie kadzie roztopionego złota.
  Parsknęłam śmiechem, nagrodzona natychmiastowo tępym pulsowaniem w skroni. Wilk ucieszony zastrzygł uszami i pochylił się bardziej, by polizać mnie po policzku. Wydusił mi oddech z płuc. Uśmiechnęłam się smętnie.
 - Te, nie żebym narzekała, ale miażdżysz mi żebra – wychrypiałam. Zostałam obdarzona jeszcze jednym liźnięciem w czubek nosa i wilk niechętnie klapnął obok mnie na łóżku. Dopiero teraz zauważyłam dziewczynę stojącą w drzwiach, wyraźnie nie wiedzącą za bardzo, co ze sobą począć. Chyba ją gdzieś widziałam. Raczej długie czarne włosy, zebrane w staranne warkocze. Drobna twarz. Jasne oczy, niebieskie bądź zielone. Bluzka w jaskrawym, ale ciemnym różu. Amarant, fuksja...? Nie znam się. Ta oto osóbka była mocno nieswoja. I nie wyglądała raczej na sanitariuszkę...
 - Właściwie co ty tu robisz? - zapytałam trochę zagubiona. Nie mogłam zebrać myśli. Jak leżałam nieruchomo, to dało się nawet zapomnieć o nieznośnym ciężarze łepetyny. Jednak nawet najlżejszy ruch nie był mi wybaczany.
 - Przyszłam... wysłano tu mnie... - Dziewczyna była zbyt zajęta przenikaniem zaniepokojonym spojrzeniem wilka, zajętego praktycznie tym samym, by lepiej się wysłowić. Potrząsnęła głową i odchrząknęła. - Przepraszam, mogłabyś coś z nim zrobić?
  Zbyt zajęta walką z nowym ogniskiem bólu, za oczami, nie odpowiedziałam od razu. Dopiero wściekłe warknięcie mego towarzysza przywróciło mnie światu. Zasadniczym kłopotem był fakt, że mój nowy kumpel nie miał jeszcze imienia. Ciężko było to obejść. Miałam powiedzieć per „wilku”? Ostatecznie po prostu pogłaskałam zwierza po grzbiecie w pięknych złoto-srebrnych mazajach. Umilkł, trochę się rozluźnił. A ja wróciłam do wściekłego zaciskania powiek.
 - Yyyy... Alzuria, wszystko w porządku?
 - Jak najlepszym. Gdybym tylko wiedziała, czym mnie, do cholery jasnej, naszprycowali i dlaczego mi tak łeb nawala... Ale nie ma co narzekać. Tamto mechaniczne ptaszydło wyszło o wiele gorzej na naszym spotkaniu...
 - Co takiego? - Mina jej w jednej chwili stężała.
 - …tak oberwało gałęzią, że aż zadzwoniło. - Zamrugałam oczami szybko, trochę alergicznie. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, o co jej może chodzić. Cholera, co się ze mną dzieje... Mgła na umyśle ani myślała rzednąć. – Ech, takie dziadostwo wielkie jak ze trzy orły razem wzięte. Uparło się, żeby mnie gdzieś donieść, ale las, choć nie mój, i tak mnie obronił. - Parsknęłam śmiechem. - A, bym zapomniała. Mój nowy kompan również miał, eufemistycznie rzecz ujmując, pewne skłonności do rdzewienia, ale zaatakować mnie nie chciał, a potem go dotknęłam i puf, jak najbardziej żywy wilczek wrócił do łask! - Zaniosłam się nerwowym chichotem. Wilk trącił moją dłoń nosem, wpatrując się we mnie czujnie. Dziewczyna wyglądała jakby zobaczyła ducha. Zachichotałam jeszcze głośniej..
 - Zamieniasz mechaniczne zwierzęta w żywe? - zapytała ostrożnie.
 - Najwidoczniej – prychnęłam, wodząc palcem po liniach barwnych wzorów na grzbiecie wilka.
 - Ale... Jak?! - Nie dawała mi spokoju. Przewróciłam oczyma.
 - A skąd ja mam wiedzieć? Po prostu go dotknęłam i się zaczęło.
 - Zdążyłaś nim cię zaatakował czy w trakcie?
A co za różnica?
 - Nie umiał mnie tknąć. Czaił się, warczał, ale nie był w stanie mnie użreć.
 - Ale ptak nie miał oporów, żeby cię capnąć.
Westchnęłam. Zamknęłam oczy i zagłębiłam się w poduchy. Chciałam spać. Byłam taka zmęczona. Po co odpowiadam na te wszystkie głupie pytania? Mogę przecież spać...
 - Proszę, odpowiedz mi jeszcze na to pytanie. - Wilk warknął ostrzegawczo. Pewnie ruszyła gwałtownie ręką czy coś takiego.
 - Jakie pytanie? - mruknęłam.
 - Dlaczego nie mogłaś przemienić też ptaka?
 - Byłam zmęczona, bardzo zmęczona. Wszystko rozbiegane, jak we śnie... Nie zdążyłam zareagować. Nie przyszło mi to do głowy – wyjaśniłam wymęczona. To przecież takie oczywiste.
 - W Grupie się ucieszą, jak usłyszą, co potrafisz... - powiedziała pod nosem, chyba bardziej do siebie niż mnie. Ale z całej naszej rozmowy to była najsensowniejsza jej wypowiedź.
 - Jaka grupa?!
 - Ekspedycyjna. Ta, do której się zgłosiłaś wczoraj rano, po śniadaniu...
Zerwałam się z miękkich poduch. I natychmiast wykrzywiłam się z bólu, jaki przetoczył się pełną kawalkadą przez mój umysł. Wilk otarł się o moje ramię, zaniepokojony. Po jakiejś minucie opanowałam się na tyle, by móc coś powiedzieć. Najpierw, obowiązkowo w takim nastroju, wyrzuciłam z siebie pełną gamę przekleństw.
 - ...i całą jego pie.. przeklętą rodzinę! Ja od tamtej cholernej nocy, kiedy umarł ten wasz chłopak, byłam w lesie! Wróciłam wczoraj wieczorem, na wpół żywa, bynajmniej nie chętna do dołączenia do jakiejś cholernej drużyny od siedmiu boleści!
Wydawała się naprawdę zaskoczona moją reakcją.
 - Ale... Jak to? Ktoś wpisał się twoim nazwiskiem?
 - Nie teleportowałam się specjalnie, by zgłosić do tej... jakikolwiek niecenzuralny przymiotnik, drużyny.
 - Naprawdę nie chcesz w niej być? Wiele by dali za kogoś o takiej mocy w swojej drużynie... A od jakiej muzy jesteś?
 - Archeo – powiedziałam, zrzucając z siebie kołdrę i siadając na łóżku. - I gwarantuję ci, nikt o zdrowych zmysłach o tym nie marzy.
 - Właśnie dołączyłam – rzekła cicho.
Byłam w koszuli szpitalnej. Jak wstałam, powoli, a i tak z zawrotami głowy, sięgała mi do kolan. Na krześle obok szafki nocnej znalazłam szlafrok. Zbytnio sytuacji nie poprawiał, ale lepsze to niż sama koszula. - Gdzie ty idziesz?
Właśnie podparłam się ciężko o oparcie krzesła. Trochę mi się ziemia spod nóg osuwała, ale nie na tyle, bym wróciła po łóżko.
 - Wyjaśnić to cholernie nieporozumienie.
 - To idę z tobą.
Obdarzyłam ją wymownym zmarszczeniem brwi.
 - Powinnaś jeszcze leżeć, ale jak się uparłaś, to chcę chociaż mieć pewność, że trafisz do celu i nie rozbijesz sobie głowy na schodach.
Wzruszyłam ramionami. Głupotą byłoby odrzucać taką pomoc, kiedy poza nią mogłam liczyć tylko na wilka, który nie wiedział, gdzie iść i opieranie się o niego zbytnio nie wchodziło w grę.
 - A tak w ogóle jak masz na imię?
 - Sephora.
Już wsparta o jej ramię, z niezbyt zadowolonym wilkiem u boku, zapytałam:
 - To cóż takiego cię skłoniło do wariactwa pokroju dołączenia sobie do tej drużyny? Powiesz w ogóle coś o sobie? Znam tylko twoje imię. Ja już dość się wygadałam. - Cholera, dopiero wraz z ostatnim słowem zdałam sobie sprawę, co tak właściwie mówię. Potrząsnęłam głową, jakby to mogło wygonić z niej tę tylko trochę lepiej zamaskowaną głupawkę. Ja nawiązująca rozmowę. Przyjazną, ze szczerym zainteresowaniem, nie o zwierzętach czy roślinach, bez krzty ironii... Tego to na świecie jeszcze nie było! Oczywiście, musiałam nieuważnie palnąć coś głupiego. Sephora spuściła wzrok. Chyba się nawet zarumieniła. Nim wybąknęła coś, by mnie zbyć, machnęłam ręką (prawie tracąc przy tym równowagę) i powiedziałam:
 - Nie przejmuj się, po tych lekach gadam głupstwa.
 - To może odpuścisz sobie tę ekspedycję do czasu, aż wydobrzejesz?
Przewróciłam oczami.
 - Przez tę przeklętą pomyłkę nie usiedzę w miejscu. Muszę to załatwić.

wtorek, 11 lipca 2017

Oko w oko z przeznaczeniem

Poprzedni dzień spędziła na nie zbyt przyjemnych rozmyślaniach więc z ulga witała nowy poranek pełen słońca i tajonej gdzieś pod powierzchnią rozgrzej gleby energii życiowej. Weszła do jadalni przeciągając się z rozleniwieniem. Spała bardzo dobrze i niemal czuła się winna, iż tak słabo odczuwa żal po śmierci kolegi. Mimo to ziewnęła nie starając się nawet zakryć usta dłonią i powoli sunąc miękkimi kapciami po posadzce poczłapała na swoje miejsce. Zerknęła na freski na sklepieniu z których gładkiej powierzchni spoglądała na nią twarz "matki". Uśmiechnęła się krzywo do portretu i sięgnęła po dzbanek z mlekiem. Gdy przechyliła naczynie biały strumień łagodnie spłynął do jej miseczki. Tak była pochłonięta tą czynnością, że nie zauważyła pochylającego się nad nią młodego mężczyzny, który widząc, iż nagłe zaskoczenie dziewczyny nie wywoła żadnej katastrofy, bo dzbanek bezpiecznie wylądował już na sztywno wyprasowanym obrusie szepnął jej wprost do ucha:
- Nie pij tyle mleka, bo zostaniesz białą damą
Zaskoczona nagłym pojawieniem się przyjaciela drgnęła niespokojnie omal nie przewracając pojemnika z płatkami, który zatańczył na brzeżku, a po chwili z chrobotem schwycony przez nią w ostatniej niemal chwili powrócił do właściwej pionowej postawy. Przymknęła otwarte do krzyku usta i zerknęła przez ramię mrużąc figlarnie oczy.
- Spokojnie, nie będę przecież odbierać ci chleba prawda
Uniósł lekko brwi zaskoczony. W odpowiedzi Sephora zachichotała cicho doskonale rozumiejąc jego nieme pytanie.
- Już chodzisz jak duch, a słońce oglądasz od wielkiego święta.
- Fakt, sporo przebywam z duchami
- Nie zdziwiłabym się gdybyś nawet po poranne zakupy wysyłał Pankracego.
Na wspomnienie o kocie twarz mężczyzny rozjaśnił promienny uśmiech. 
Usiadł na przeciwko rozmówczyni i natychmiast sięgnął po jabłko, po czym zaczął obracać je w dłoni delektując się refleksami światła połyskającymi na czerwonej powierzchni skórki. Już miała się odezwać, kiedy ponad pełną szmerów stołówką wzniósł się stanowczy głos Juranda.
- Proszę, aby uczniowie, którzy zgłosili się do uczestnictwa w grupie ekspedycyjnej zgłosili się do nas po śniadaniu. Będziemy czekać w północnym skrzydle w pokoju 115.
- Takiemu to nawet mikrofonu nie trzeba - skwitował wystąpienie Nikodem nie przestając ogryzać smakowitego owocu. - Coś się stało?
Jego towarzyszka zdawała się nieco podrażniona tą informacją.
- Nie, nic po prostu ktoś już zaplanował mi poranek. - odparła z rezygnacją. Bała się nieco całego tego szumu wokół przyjęcia nowych. Te pytania, testy i nieufność. Nie wiedziała czy wytrzyma coś takiego po raz kolejny. Doskonale pamiętała pierwsze zajęcia z magii. A jeśli zapytają o jej moc? Co im powie? Przecież nie może oznajmić wszem i wobec, że tak jak kochana mamusia potrafi ożywiać mechaniczne zwierzęta.
- Chyba się nie zgłosiłaś? - zapytał jej opiekun z nieskrywaną troską.
- A czemu nie?
- Przecież - tu ściszył głos do ledwie słyszalnego szeptu - Telksinoe to twoja matka.
- I właśnie, dlatego to ja powinnam ja powstrzymać! - Choć dość cicho wypowiedziała to z takim zaangażowaniem, że nie mogła się wprost oprzeć pragnieniu uderzenia pięścią w stół dla podkreślenia wagi tych słów. Gdy naczynia z dość głośnym brzękiem opadły z powrotem na swoje miejsca miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Poczuła jak krew napływa jej do policzków.
- A ja się nie zgadzam - zakrzyknął Nikodem wstając z miejsca unosząc do góry ogryzek jakby był co najmniej hetmańską buławą - bez dwóch zdań do ryby najlepiej pasuje surówka z kiszonej kapusty.
Powiódł wzrokiem po zebranych i udał zmieszanego.
- Przepraszam, troszeczkę za bardzo się uniosłem. Bardziej niż wart był tego temat.
Ukłonił się i zajął miejsce mrugając porozumiewawczo do rozmówczyni. Natychmiast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy wrócili do przerwanych czynności. Znów rozgorzały zacięte dyskusje, pobrzękiwały sztućce i szklanki.
- Dziękuję - szepnęła uśmiechając się z wdzięcznością.
- Kompromitować się dla ciebie to czysta przyjemność - rzucił zgryźliwie - ale nie zmuszaj mnie do tego za często, bo moja inwencja twórcza też może się czasem wyczerpać.
Kiedy kończyła śniadanie przyjaciel opowiadał jej o wybrykach Pankracego i swoich rozmowach z duchami. Na koniec wreszcie przybrał poważną minę.
- Właściwie jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę ci powiedzieć. Poznałem ostatnio bardzo miłą osóbkę pozostającą pod opieką Aojde.
- Ooo! - wyraziła swoje zdziwienie - to chyba dość rzadko spotykana patronka.
- Owszem - uśmiechnął się. Wiedziała, ze jest z siebie zadowolony. W końcu to on znalazł tą dziewczynę. - i niedługo przybędzie do szkoły. Jest nieco starsza od ciebie konkretnie o dwa lata i bardzo chce cie poznać.
Dziewczyna zamarła, trzymana przez nią łyżka zamarła w połowie drogi między talerzem, a jej rozwartymi ustami. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę ze znów dała się przyłapać w głupiej pozycji i zamknęła usta, a sztuciec odłożyła na stół opierając o brzeg miseczki.
- Widzę, że cię zainteresowałem. Ma na imię Leonia... Leonia Methapez
- Moja siostra. - z trudem powstrzymała kolejny wybuch emocji, jednak opanowała się i powiedziała to w miarę normalnym tonem.
- Szybko się uczysz - stwierdził z zadowoleniem - a co do twojej siostry to już nie może doczekać się spotkania, ale co z tobą? Zachowujesz się jakoś dziwnie... to przez to spotkanie po śniadaniu?
- No właśnie! - wykrzyknęła - powinnam tam już być!
Zerwała się z miejsca i rozejrzała po pustej jadalni. Spokojny wiaterek jak zawsze wydymał lekkie koronkowe firanki sięgające niemal od sufitu, aż do ziemi. Mimo to wydało jej się jednak, iż w pomieszczeniu stało się duszno. Próbowała sobie wmówić, że to może przez drobne bukieciki lawendy umieszczone w porcelanowych wazonikach z sielankowym nadrukiem, ale sama w to nie wierzyła. Zalewały ją fale wspomnień. Jakieś rozmowy, szum drzew, a może strumienia, twarz nad kołyską i przerażające puste spojrzenie, krzyk i górujący nad nim ryk burzy. Zachłysnęła się powietrzem. Zakręciło jej się w głowie i pewnie upadłaby, gdyby Nikodem jej nie podtrzymał.
- Przepraszam, chyba za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Zdecydowanie - odparła starając się uśmiechnąć - ale naprawdę muszę już iść
***
Mieszkała tu od miesiąca, ale rzadko musiała zapuszczać się do północnego skrzydła, więc odnalezienie właściwego pomieszczenia zajęło jej sporo czasu. Gdy wreszcie zapukała do drzwi, na których przymocowano tabliczkę z wykaligrafowanym numerem 115 ze środka odezwał się zniecierpliwiony głos Juranda.
- Wejść!
Ściskając w dłoni skrawek tuniki w kolorze fuksja, pokrytej wzorkiem w czarne kwiatowe kontury niepewnie zajrzała do pokoju.
- No śmiało, śmiało... może i ty masz nadmiar czasu, ale ja na niego nie narzekam.
Pokój umeblowany z niebywałym smakiem. Podłogę pokrywała purpurowa wykładzina, kontrastująca z jasnobrązową sztukaterią pokrywającą ściany kwiatowymi wzorkami i kolumienkami. Pod ścianą po prawej siedzącego przy ciężkim rzeźbionym biurku młodzieńca stał regał z pięknie oprawnymi księgami. Chłopak siedział w miękko wyścielanym czerwonym materiałem fotelu, a za nim na ścianie dostrzec można było portret Archeo - matki muz. Przed nim zaś ustawiono kanapę i stół ozdobiony doniczką jakimś egzotycznym kwiatem. Obok umieszczono kominek i dwa fotele. Sephora czuła się onieśmielona. Spuściła wzrok przyglądając się swoim papuciom, zdając sobie sprawę jak niestosowne są w tych okolicznościach.
- Przepraszam za spóźnienie, pewnie wszyscy już poszli na trening. - stwierdziła wodząc wzrokiem dookoła. Młodzieniec odsunął sprzed oczu pismo, które z uwagą studiował i uśmiechnął się do Sephory.
- Jacy wszyscy?
- To znaczy - zaczęła niepewnie - że nikt się nie zgłosił
Nastolatek wstał i powoli zbliżył się do dźwigni na przeciwległej ścianie przy palenisku.
- Cóż najwyraźniej większość woli czekać aż przeznaczenie samo ich znajdzie. Nie rusza puki wojna nie stanie u ich drzwi. A co do twojego pytania to zgłosił się ktoś jeszcze, ale nie sądzę żeby przyszedł.
Ruchem dłoni pokazał jej wąski korytarzyk zapraszając, by do niego weszła.
- Kto? - zapytała z większym zainteresowaniem niż zamierzała okazać.
- Alzuria
Musiała przyznać ze tego się nie spodziewała. Nie pamiętała też kiedy ostatni raz widziała tą dziewczynę i dziwiła się kiedy udało jej się wpisać. nie było jej na pewno wczoraj na żadnym z posiłków, ani dziś na śniadaniu. Co zatem się z nią działo przez ten czas? Szybko jednak porzuciła te rozmyślania. Bo przed nią otworzył się widok na prawdziwe miejsce spotkań GE. Był tu niewielki barek z napojami (oczywiście bezalkoholowymi) duży wygodny narożnik, polowe łóżko dla rannych, jakaś kotara oddzielająca coś co przypominało mały, skromny pokoik , odróżniający się od innych tylko obecnością czegoś przypominającego kajdany - Jurand wyjaśnił jej później że tu przetrzymują więźniów, ale już od dawna miejsce to nie jest im potrzebne. Reszta drużyny pozwalała jej spokojnie penetrować kryjówkę, choć Kaspian jak zawsze nieco nieufny odpędzał ja od niektórych zakątków czemu się nie sprzeciwiała. Odkryła więc kolejno kilka stolików, tacki ze smakołykami, magazyn ze sprzętem, lustra, nieco zaczarowanych przedmiotów, gier towarzyskich takich jak szachy, warcaby, karty i inne drobiazgi.
- Właściwie - zaczął Jurand, kiedy wreszcie usiadła na kanapie. - najpierw powinienem wypytać cię o to dlaczego chcesz dołączyć i jakie masz moce
Na wspomnienie o magi nerwowo zatarła ręce.
- Ja właściwie nie potrafię nic specjalnego...
- Nie możliwe. Każdy talent nam się przyda
- Doskonale władam bronią
- Ale tu chodzi o magiczny dar, o twoją moc od muz
Poczuła że nie co się czerwieni.
- Ja nie wiem... - wydukała wreszcie
- To przecież nie może być coś aż tak niezwykłego, czy wstydliwego żebyś nie mogła nam powiedzieć, a bardzo ułatwi współprace
- A twoja matka? - spróbowała Gerda
- Nie znam jej
- Nie możliwe! - wtrącił się Kaspian - przecież jakoś musiałaś tu trafić
- Niko mnie znalazł
- Dajmy temu na razie pokój. Dziś sobota więc i tak nie ma zajęć, a to znaczy, że możesz wziąć udział w naszym całodziennym treningu zobaczymy co potrafisz
Okazało się, że Sephora radzi sobie naprawdę nieźle radzi sobie z różnymi przeszkodami i jest naprawdę sprawna fizycznie więc na razie przestano cokolwiek wspominać o magii. Sprawiało jej to prawdziwą ulgę. Rozegrali też kilka konkurencji drużynowych. Najczęściej współpracowała z Ambrą, którą bardzo polubiła. Wieczorem wrócili do bazy i wspólnie usiedli do herbaty.
- Wybacz Sephoro, ale powinienem już wcześniej o to zapytać. Czemu do nas dołączyłaś? Nie żeby to cokolwiek zmieniało, szczególnie, że... nie obraź się, ale nie mamy zbyt wielkiego wyboru
- Szczególnie, że nasza druga ochotniczka nie zna pojęcia punktualności. - dodał zgryźliwie Kaspian
- Zawsze musisz dorzucić swoje trzy grosze - ofuknęła go Gerda.
- Sam masz problemy z zegarkiem, panie punktualny - mruknęła Ambra.
- Po pierwsze nie naznaczyłem konkretnej godziny, a po drugie sądzę że w ogóle nie przyjdzie
- Masz rację - odezwał się głos zza ukrytych drzwi. Do pomieszczenia wkroczyła pani dyrektor.
- Słucham? - zapytał młodzieniec lekko zbity z tropu.
- Masz rację. Alzura ni przyjdzie dzisiaj. Laionel znalazł ją wczoraj ledwie żywą pod lasem.
Przez chwilę zapanowała cisza.
- Mogę jakoś pomóc - Zapytała Ferina.
Dyrektorka pokręciła głową.
- Myślę - powiedział Jurand - ze jednak ktoś z nas powinien ja odwiedzić. I chyba najlepiej wypadnie jeśli to będzie pierwsze zadanie Sephory. Skoro obie dopiero dołączają najlepiej się dogadają.
Wszyscy przytaknęli i tym sposobem nowa otrzymała swoją pierwsza misję.
***
Nie miała nic przeciwko odwiedzinom u innej uczennicy, jednak czując w nozdrzach duszący zapach ambulatorium straciła nieco ze swego animuszu. Zacisnęła jednak mocniej pięści dla dodania sobie odwagi i ruszyła korytarzem. Nie była pewna czy trafi do właściwego pomieszczenia, ale na swoje szczęście akurat omal nie zderzyła się z wychodzącym od swojej przyjaciółki woźnym. Przeprosiła i upewniła się czy dobrze trafiła.
- Z tego co wiem więcej snujących się po nocach w lesie wariatek nie znaleziono.
W głosie jego pobrzmiewała troska choć starał się maskować ją złością. Sephora delikatnie uchyliła drzwi znów tego dnia czując się dziwnie nie na miejscu. Ranna chyba spała, albo bardzo przekonująco udawał. Młoda córa muz zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą. Może przynajmniej uda jej się ułożyć jakieś miłe słowo pocieszenia, albo chociaż pogodzić się z koniecznością rozmowy z kimś kogo prawie nie znała. Nagle powietrze rozdarł przeciągły warkot. U nóg łóżka dostrzegła ogromnego wilka. Czuła od niego coś jakby śladową ilość magii swojej matki, ale pewna była że zwierzę nie należy do mechanicznych istot, a zęby wydawały się aż do bólu prawdziwe, tak samo jak przenikliwe złotawe spojrzenie.
- Przepraszam - odezwała kurczowo ściskając klamkę, bojąc się choćby poruszyć. Co ona była winna temu zwierzakowi, że tak na nią reagował - przepraszam koleżanko
Odpowiedziała jej cisza i miarowy oddech odbijający się od ścian pomieszczenia. Na szczęście przypomniała sobie jej imię.
- Alzuria? Nie chcę ci przeszkadzać w drzemce ale twój zwierzak za chwilę połknie mnie w całości!

niedziela, 9 lipca 2017

Upragniona czerń

  Dawno nie spało mi się tak dobrze. Ogarnęło mnie rozleniwienie godne kota drzemiącego na kominku. Wylegiwałam się w błogim cieple, nieodzownie z krainy snu do jawy się zbliżając, ale ani myśląc ten proces przyśpieszać. Nie otwierałam oczu. Nie myślałam. Chciałam po prostu trwać w tym miejscu-nie-miejscu. Ale coś mnie przyzywało. Ani myślałam gnać do rzeczywistości. Chciałam to temu czemuś (komuś?) zakomunikować, ale udało mi się ledwie wymamrotać me życzenie niezbyt przytomnie. Coś musnęło mój policzek. To również miałam szczery zamiar zignorować. Odwróciłam głowę, by odsunąć się od tego czegoś. Języka. Ten jednak i tu mnie odnalazł. Czego ode mnie chciał ten wi... Nie! Ja śpię. Śpię, chcę jeszcze spać...
  Nie była to może najbardziej zaciekła walka, ale tylko dla postronnego obserwatora. I zdradę wewnętrzną zaliczyłam, bo mój umysł nie marzył o niczym innym, a o otrząśnięciu się z ostatków snu i zaczęciu pracy. Oszczędnej w ruchach, ale jak najbardziej zapamiętałej szarpaniny pomiędzy mną a wilkiem też nie zabrakło. Kolejna zdrada, w końcu ledwie co go ocaliłam. Co on się tak uparł.... Drapał mnie, lizał, trącał nosem. O pomrukach, warknięciach, szczekach i jękach, że nie wspomnę.
  Przegrałam z kretesem. Tarzanie się po ściółce na celu uniknięcia „ciosów” i zapał rozumu w powrocie do świata żywych zgubiły mnie całkiem. Nie było sensu dalej się łudzić- rozbudziłam się na tyle, że na sen już nie miałam co liczyć. Chociaż inne zmęczenie, takie głębsze, dziwne, nadal we mnie było. Ale w tej chwili w hierarchii ważności pozycję miało najniższą.
  Wstałam zatem, perfidne zwierzę obdarzając wymownym spojrzeniem. Olbrzymi basior już w drodze był. Kiedy nie ruszyłam za nim, obrócił się i zerknął na mnie błagalnie. Podkreślił swe uczucia dziwnym ni to piskiem, ni szczekiem, ni skowytem. W obronnym geście uniosłam ręce do góry i, nie oszukując się co do swej kapitulacji, potulnie podążyłam w ślad za nim.
  Niecierpliwił się. Ciągle przyśpieszał i poganiał mnie szczeknięciami, aż ja buntowniczo zaczęłam zwalniać. Gołe stopy wdawały mi się we znaki. O ile do biegania po miękkiej trawie błoni się nadają, to w przypadku to za mokrych, to niemile chrupiących pod nogami liści i pomniejszych gałązek nie są już zbyt praktyczne. Tyle dobrego, że piżama na mnie podeschła i była tylko miejscami lekko wilgotnawa. Wilk, kiedy w końcu się zorientował, jak daleko w tyle zostałam, obejrzał się i zapiszczał przeciągle, dreptając w miejscu.
 - Pragnę zauważyć, że jestem zmęczonym człowiekiem. - Demonstracyjnie ziewnęłam. - W dodatku nigdzie się nieśpieszącym. - Wątpię, by ktokolwiek w Akademii się za mną stęsknił. Nawet gdybym przepadła na miesiąc. - Czy naprawdę musimy tak gnać?
W formie odpowiedzi zostałam obdarzona nadzwyczaj nieprzychylnym spojrzeniem i warknięciem. Westchnęłam.
 - Szybciej iść nie będę....
Swojego się trzymałam i żadne podszczypywanie kostek, tarmoszenie za nogawkę czy popychanie nie było w stanie mnie od tego odwieźć. W pewnej chwili wilk odpuścił i zbliżył się tempem do mojego. Na chwilę. Potem znowu przyśpieszył i urozmaicił sobie w miarę proste manewrowanie pomiędzy czarnymi kolumnami pni wściekłym kluczeniem, pętelek robieniem, podskakiwaniem, wracaniem do mnie i znowu wyprzedzaniem, pojękiwaniem.... Niezbyt subtelna wiadomość pokroju „człowieku, jak można się tak wlec? Weź się zlituj...”. Zdecydowałam się zgrywać głuchą i ślepą. Jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie więcej energii. To znużenie z tyłu głowy wyciekało do reszty mego ciała.
  Nagle mój pełen energii jak szczeniak towarzysz zamarł. Spojrzał gdzieś w bok, zastrzygł nerwowo uszami. Napięcie wyzierało z każdego mięśnia jego ciała, z całej skupionej pozycji. Wzrok, jaki potem na mnie skierował, mówił wystarczająco dużo. Kiedy basior rzucił się do biegu, pomknęłam za nim, jak cień. Sama nie widziałam ani nie słyszałam nic. Ale jakoś tym razem już nie mogłam zignorować wilczka... Dziad pewnie wiedział coś więcej niż ja. I cokolwiek to było, mocno mu się nie podobało.
  Serce łopotało mi w piersi o wiele za gorączkowo, kolka chciała mi w boku dziurę wywiercić... Wilk widział, że zwalniam. Szczekał gorączkowo, pojękiwał... Okrążał mnie, biegł kilka kroków dalej, oglądał się, napotykał moje spojrzenie i się cofał, by rytuał powtórzyć. Jakby mógł mi przekazać choć cień swojej siły. Nie powiem, bym miała złą kondycję, ale ten wilk nawet się nie zdyszał... Wtedy do mych uszu doszedł przedziwny dźwięk. Gwizd i trzask, gwizd i trzask.... Splecione razem skrajnie nieudolnie, sztucznie. Wilk chwycił mnie za nogawkę i delikatnie ciągnął do przodu, ale ja, zgięta w pół, rękami o kolana oparta, ledwie mogłam stać.
  Zmieniłam zdanie, gdy wyglądając zza jednego z wielu idealnych, smukłych pni dostrzegłam to, co nas ścigało. Dziadostwo miało gdzieś wielkość orła, ale sylwetkę kompletnie inną i leciało. Ale nie było zwierzęciem. Było czymś tak skrajnie obcym i pokracznym, że aż przebiegł mnie dreszcz. Przy tym czymś ten las wydawał mi się wręcz rajem.
  Pomimo świeżej dawki adrenaliny, przebiegłam ledwie kilkadziesiąt metrów nim bezwładnie osunęłam się na kolana. Wilk ciągnął mnie za rękę, usiłował do pionu postawić, ale widziałam za wiele gwiazdek i czarnych plamek, by wysłuchać jego skomlącego błagania. Gęsta, niedająca się przełknąć ślina w ustach nie pomagała w i tak niełatwym oddychaniu. A ból w piersi i boku stawał się z każdą chwilą coraz to bardziej nieznośny.
  Na chwilę mi się całkiem padło. Słyszałam jak przez watę wściekłe ujadanie poprzecinane skowytami, splecione z ostrym trzaskogwizdem. Zobojętniała, niezdolna uchylić powieki. Sen nie tyle otwierał przede mną ramiona, co mnie zagarniał, pochłaniał. Może gdybym nie była tak bardzo, tak strasznie zmęczona... Wycieńczenie wyzierało ze mnie. Nawet to inne, silniejsze, niezwiązane z biegiem... Nie umiałam się sprzeciwić.
  Coś wbiło się w moje ramiona i w szaleńczym pędzie uniosło ku górze. Wrzasnęłam z bólu i szoku. Szaro-bura ziemia uciekała w popłochu z wielką, srebrzysto-rdzawą sylwetką na niej rozpostartą. Mknęliśmy idealnie wzdłuż czarnych kolumn Trzymało mnie coś w rodzaju ptaka. Ale obcego. Zimnego. Wielkiego. Z niepołyskliwego, szarego metalu. Trzask-gwizd, trzask-gwizd... Dźwięk sprzężony z ruchem pokracznych skrzydeł. Z każdym szpony wbijały się mocniej w moje ciało. We wrzaskach ścierałam gardło. Szarpanie się dało tyle, że ból wzrastał jeszcze szybciej. Miałam dość. DOŚĆ. Ale byłam bezbronna. Nic nie czułam. Tylko ból i wycieńczenie, wszystko odbijające się gdzieś echem nawet i po całej mojej duszy.
  Wznieśliśmy się na wysokość koron drzew. Ostry brzdęk i trzask. Draśnięcie w policzek, tuż pod oko. I bezwładność. Nie lot. Upadek. W czerń? Dalej, dalej... Szybciej, szybciej.... Niemiłe uczucie w żołądku. I czerń, głęboka i gęsta jak smoła.


***


  W drodze do szkoły nasza dwójka spokojnie mogłaby uchodzić za parę potępieńców bądź skazańców. Wlekliśmy się noga za nogą, ze spojrzeniem niewyraźnym, zaćmionym bólem. I wilk oberwał nietęgo. Bardziej niż ja. Bronił mnie, ale nie był w stanie pokonać żelaznego cholerstwa. Prowadził dzielnie, bez słowa skargi. Nie mieliśmy siły na rozmowy. Podobnie jak na cokolwiek, co odróżniłoby nas od dwójki ożywionych trupów.
  Byłoby o wiele gorzej, gdyby zdarzenie miało miejsce w normalnym lasku. Tam nigdy warstwa liści nie osiągnęłaby takiej grubości, nie zamortyzowałaby uderzenia jak śnieżna zaspa. Nie latem. Pewno praktycznie nie ulegała rozkładowi przez wiele, wiele lat... I niech jej za to dzięki będą, kilka stłuczeń to absurdalnie niskie konsekwencje za taki spektakularny upadek.
  To wszystko było takie nierealne. Te wysokie, idealne drzewa.... Las bez żadnego, najmniejszego nawet runa. Przemiana mechanicznego wilczka w jak najbardziej żywego. Błogi, aż za błogi sen... Ptaszysko, które w odróżnieniu od wilka, nie słyszało. Nie czuło mnie. A ja nie czułam w nim życia. Może właśnie dzięki temu podobieństwu do snu byłam w stanie iść dalej, nie padłam gdzieś po drodze, nie poddałam się napierającemu ze wszystkich stron, duszącemu jak w imadle zmęczeniu.
  Musieliśmy iść. Opatrunek z mchu czy lekarstwo w formie zielska to na inne rany. Pal licho moje, na pewno nie na te wilka. A i tak nie mogłam ruszać rękoma bez rozrywania skrzepów, więc w tej chwili byłam najgorszym możliwym medykiem. Musieliśmy dotrzeć do Akademii. W życiu bym nie pomyślała, że coś takiego przyjdzie mi do głowy. Że ta cholerna szkółka przyda się do czegokolwiek.
  Zwierzęta zamierały, zaskoczone naszym widokiem. Czasem usiłowały przyciągnąć moją uwagę. Pytały co nam się stało, jak nam pomóc... Zbywałam je smutnym uśmiechem. Nie były namolne.
  Zmierzchało już mocno, kiedy przekroczyłam linię lasu i weszłam na teren szkoły. Po raz pierwszy w życiu ucieszyłam się na widok tego wielkiego, szarego gmaszyska. Wilk nie zatrzymał się, nadal dzielnie człapał na dwa kroki przede mną. Zdecydowanie potrzebował pomocy bardziej niż ja. Jego sierść obecnie miała jeszcze nowe, ogniście rdzawe mazaje. Niektóre wciąż się powiększały... Sama grzecznie trzymałam ręce nieruchomo, krew zakrzepła. Ramiona przestały mnie boleć prawie całkiem.
  Ktoś biegł w naszym kierunku. Wszędzie bym rozpoznała tę grzywę, miękki krok... Jeremi. Kochany Jeremi z idealnym wyczuciem czasu. Jakiś czas temu ofukał mnie za zwracanie się do niego „panie Hefush”, od tego czasu nie popełniłam tego błędu. Na kilka metrów przed nami zwolnił, spojrzenie jego wyrażało sam szok. Najpierw szybkim, badawczym spojrzeniem swych piwnych kocich oczu obdarzył mego kompana. Wilk klapnął spokojnie u mego boku. Świadomy z wypełnionego obowiązku, pogrążył się w płytkim śnie. Wątpiłam, czy byłby już w stanie się podnieść.
 - Ali... - szepnął Jeremi, kiedy przeniósł swe spojrzenie na mnie. Natychmiast stało się bardziej oszołomione.
  Uśmiechnęłam się do przyjaciela tym samym smutnym uśmiechem, co wiele razy wcześniej do mieszkańców lasu. Nie był w stanie wydusić słowa. Wpatrywał się w krew na mojej piżamie. Moją krew. Skrzepy na ramionach, kontrastując ze stosunkowo jasnym materiałem, na pewno nie wyglądały za dobrze. Półlew nadal milczał, co do niego niepodobne. Wzrok odmawiał mi posłuszeństwa, mącił się, rozmywał... Zmęczenie odbierało mi oddech. Nagle głowa mi opadła i całkiem straciłam siły. Poczułam jeszcze, jak ląduję w silnych ramionach przyjaciela. Na reszcie bezpieczna. Na reszcie w czarnym śnie, na który czekałam tak długo...