czwartek, 25 stycznia 2018

Śniadanko

  Raniutko, jak ledwie słonko wstało, obudziłam się. Ujmę to tak- przez sen się ruszyłam, następnie sąsiadów wrzaskiem przebudziłam, Eyriego omal o zawał nie przyprawiłam, a na koniec, jak tylko zyskałam trzeźwość umysłu, tabletki łyknęłam. Pozostało mi tylko czekać, zębami zgrzytając, słuchając oszalałego trzepotu własnego serca.
  Po upływie jakiegoś kwadransa na próbę ruszyłam delikatnie ręką. Przeszło, całkiem przeszło. Odetchnęłam z ulgą. Dalej leżałam z oczami zamkniętymi. Eyri w końcu się położył, przestał jeżyć i uszami badawczo strzyc. Usnął nawet. Sama nie zaznałam już tej łaski.
  Przeleżałam tak z godzinę. Za oknem zrobiło się całkiem jasno, a sen się zawziął i ani myślał przyleźć. Zrezygnowana ostrożnie z łóżka wstałam, by wilka nie zbudzić, i przebrałam się szybko (niby nadal byłam ubrana w tamte czarne ciuchy, ale, mniejsza nawet o stopień ich wygniecenia, po prostu miałam ochotę się przebrać). Kiedy zakładałam swoje trapery, zorientowałam się, że jestem obserwowana pewnymi przenikliwymi bursztynowymi oczyma. Wypiłam na raz szklankę nalanej przed chwilą wody, klucz ze stołka chwyciłam i w zapraszającym geście otworzyłam drzwi. Eyri przeciągnął się i zgrabnie zeskoczył z łóżka. Po chwili czekał już na mnie na korytarzu.
  Co ciekawe, korytarze świeciły pustkami. Wybiła jakaś ósma, ktoś plątać się powinien... Lekko mnie to zmieszało, ale tylko wzruszyłam ramionami. Oby tylko Anji była na swoim stanowisku w kuchni.
  Szybko przemknęliśmy przez wyludnioną szkołę. Chwilę musiałam się napukać. Już myślałam, że trzeba będzie jakiś inny plan na prędko sklecić, kiedy gwałtownie skromne drzwi dla personelu stanęły przede mną otworem. Anji, postawna kobieta o perfekcyjnie upiętych ciemnorudych włosach i przybrudzonym mąką fartuchu, spojrzała na mnie i mego towarzysza raczej chłodno.
 - A co my tu mamy? Czyżby wielka panna Inareto zgłodniała i nie mogła zaczekać na posiłek, jak wszyscy?
Przewróciłam oczami.
 - To nie dla mnie. Masz może jakieś podroby?
 - A, tak.... - mruknęła, wpatrzona w wilka. - Ta lekareczka już dla niego raz brała. No, kawał bydlęcia. Żeby chociaż mogła, jak człowiek, zostawiać go w lesie, sam by się wyżywił, ale nie... Z wielgachnego basiora zachciało się zrobić pieska salonowego, to teraz będzie ode mnie mięso sępić...
 Eyri, jawnie oburzony, zawarczał, marszcząc pysk. Anji kompletnie się nie przejęła i dalej zrzędziła swoim zwyczajem.
 - ...i żeby chociaż przeprosiła, podziękowała, w kuchni pomogła! Ale nie! Brać będzie, pracę przerywać i nic w zamian...
 - Anji, ja cię proszę... Zawsze musisz tak marudzić?
 - Ja, marudzić?! To se znajdź moja pannico innego zaopatrzeniowca!
Z hukiem zatrzasnęła mi drzwi przed samym nosem. Babsztyl wredny, ale, dzięki niech będą za to wszystkim muzom, o sercu jednak dobrym. Nauczona doświadczeniem przysiadłam na podłodze dwa kroki od drzwi. Nie czekałam nawet pięciu minut, a na progu wylądował mały koszyk i podobnej wielkości wiaderko.
 - Ale żeby to dała jeszcze dziś do zwrotu, bo nigdy więcej nawet bułki ode mnie nie dostanie! - zaznaczyła, i nie czekając na odpowiedź, drzwi zamknęła. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaciekawiony Eyri obwąchał wiaderko. Sama wstałam i zgarnęłam wyposażenie. Dziś czeka nas piknik.

***

Sephora obudziła się jeszcze zanim zdążył zadzwonić jej budzik. Zaraz potem ożywiona lampka błysnęła jej światłem prosto w oczy.
- Już wstaję - mruknęła nie do końca jeszcze przytomna odrzucając pierzynę, która bezwładnie zsunęła się na podłogę z niespotykanym dla tak lekkich przedmiotów hukiem. Lokatorka tego pokoju przeciągnęła się wydając z siebie przeciągłe ziewnięcie. Przetarła oczy i przez chwilę machała nogami w powietrzu mlaskając dla rozruszania zdrętwiałej szczęki. Wreszcie zdecydowała się zdobyć na ten heroiczny wysiłek i sprawdzić co właściwie przed chwilą rozbiło się o podłogę. Uniosła róg kołdry i wyciągnęła spod niego oprawną w skórę niewielką książeczkę. Z trudem odczytała wykwintnie wytłoczony złotymi literami tytuł, który o tej porze dnia rozmazywał jej się przed oczami i wydawał się nie mieć żadnego sensu. "Historia Szafirowej Obrączki". W jednej chwili stanęły jej przed oczami wydarzenia dnia wczorajszego. Przecież była u niej Leonia i razem czytały. Specjalnie przyniosła dwa egzemplarze w tym jedne dla niewidomych by mogły zrobić coś wspólnie. Zerknęła na budzik. Była dopiero 6:00. Mogła jeszcze pospać z pół godzinki, ale tego dnia jakoś tego nie potrzebowała. Przemyła twarz w misce stojącej pod okienkiem i zaczęła czesać włosy wyglądając przez okno na las pogrążony jeszcze w puchach porannych mgieł i czerwono rudej poświacie wschodzącego słońca. Założyła na siebie spodnie z wysokim stanem i niebieską koszulę z żabotem. Wreszcie wyposażona jeszcze dodatkowo w niewielką torebeczkę mieszczącą w sobie zeszyt z wyrywanymi kartkami, piórnik pełen niezbędnych przyborów, i parę innych szkolnych przyborów wyruszyła na śniadanie. Trzeba przyznać, iż zejście za śniadanie mogło się równać z wysokogórską wyprawą. Dziewczyna nie tylko musiała dość wcześnie wstać, ale też pokonać wijący się w wielu kierunkach labirynt korytarzy. Wreszcie dotarła na miejsce. Na pół przytomnie odnalazła swoje miejsce dokładnie pod freskiem wyobrażającym Telksinoe. Nie czuła najmniejszej nawet więzi z matką, a jednak zawsze siadała tutaj. Przysunęła sobie miseczkę z pastą i zaczęła smarować bułkę. Kontem oka śledziła wydarzenia wokół. Oczywiście znów doznała przykrego rozczarowania. Nikt nie podszedł do niej. nie zapytał o to jak spała, tylko jedna z dziewcząt zapytała, czy może jej pomóc z staroilryjski. Oczywiście zgodziła się. Tak bardzo chciała mieć swoje pięć minut uwagi, że gotowa była nawet zrobić zadanie za całą klasę. Wreszcie powoli powlekła się na poranny apel na którym miały zostać podane wszystkie najważniejsze informacje na cały dzień. Oczywiście była jedna z niewielu osób, które przynajmniej starały się udawać zainteresowanie. Gdy tortura wreszcie dobiegła końca ruszyła powoli korytarzem pod właściwa salę lekcyjną, z najszczerszymi chęciami by tam dojść jednak po drodze spotkał ją dość niemiły wypadek. Znajdowała się mniej więcej na wysokości wejścia głównego, gdy jeden z uczniów kojarzony przez wszystkich głównie ze spóźnianiem się na wszystkie umówione spotkania, nieświadomy niczego, a już na pewno nie tego że apel dawno dobiegł końca przemkną obok jak pocisk, potrącając ją przy okazji, tak ze wylądowała dość boleśnie na marmurowej posadzce pod nogami pewnej uczennicy. W pierwszej chwili zawroty głowy spowodowane nagłą zmianą pozycji nie pozwalały jej rozpoznać twarzy, jednak sposób jej mówienia nie pozostawiał wątpliwości.

***

Zaklęłam, wiaderko w mojej dłoni zachwiało się niebezpiecznie, kilka kropli krwi prysnęło na białą posadzkę, ale zdołałam wyhamować. Kiedy zorientowałam się, kto to taki wylądował przed moim nosem, użyłam jeszcze kilku słów, od których jakaś ciekawska ruda, może trzynastolatka, spąsowiała i czmychnęła w rzeszę uczniów. Złapałam kilka zaintrygowanych spojrzeń, ale masa ludzka przelewała się wokół nas jak rzeka przez skały. Słysząc urwane westchnienie znowu przeniosłam spojrzenie w dół.
 - Rozumiem, że budzę zachwyt, poważanie i powszechne uwielbienie, ale naprawdę, nie musisz przede mną padać na twarz - oświadczyłam z całkowitą powagę, odkładając koszyk na podłogę i wyciągając rękę do wciąż zamroczonej Sephory. Przyjęła ją bez większego pomyślunku. Stojąc przede mną wzięła sobie za punkt honoru obsypanie mnie najbardziej bezskładnymi przeprosinami, jakie w życiu słyszałam:
 - ...Naprawdę, to wypadek... On biegł... N-nie chciałam... - Z każdym słowem oblewała się coraz jaskrawszym rumieńcem, aż w końcu wyglądała jakby ktoś jej domalował na policzkach czerwone plamy. Bardziej mnie to pitolenie rozdrażniło niż samo zajście. Zamarłam jednak w pół lekceważącego machnięcia ręką, kpiący komentarz uwiązł mi w gardle. Warkot u mego boku błyskawicznie przerodził się we wściekłe ujadanie, srebrno-miedziana sylwetka zgrabnie przemknęła pomiędzy nogami już przerzedzonej ciżby. Ku drzwiom. Eyri z rozpędu niemal staranował wytarmoszoną jak zabawka olbrzyma dziewczynę (wytrzeszczone oczy od ściskania, wojskowe ubranie i potargane, i pogniecione...), która właśnie je otworzyła na oścież. W jednej chwili zapomniałam o Sephorze. Wiaderko rzegotnęło żałośnie przy spotkaniu z posadzką. Jeszcze nim zabrzmiał wrzask przetorowałam sobie drogę, z mniejszą gracją niz Eyri- jak przerażony koń w pełnym galopie.
 - Mecho...! - urwało gwałtownie zmaltretowane dziewczę, kiedy odepchnęłam ją na bok w pędzie i wypadłam na zewnątrz. Prosto w pandemonium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz