poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Wątpliwie przytomnie

  Jeśli chodzi o drogę do kwatery głównej mej, yhm, nowej drużyny, jak na moje oko ta przeprawa przypominała bardziej wędrówkę na najwyższy szczyt świata niż spacerek bogatymi korytarzami Akademii. Najgorsze były schody. A że Sephora pokręciła drogę, pokonałyśmy ich dwa razy tyle. Kiedy stanęłyśmy pod drzwiami naszego punktu docelowego, obydwie byłyśmy zmachane. A ja w dodatku co najwyżej półprzytomna przez wściekłe łupanie w głowie. Moi towarzysze spoglądali na mnie niepewnie, Sephora chyba nawet chciała zaproponować odwrót, ale nim otworzyła usta pokręciłam głową. Nie. Muszę to załatwić i basta. 
  Gdy weszłyśmy do środka, zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Ludzie poprzerywali rozmowy wpół słowa. Wiem, musiałam wyglądać upiornie, rozczochrana, blada, w dodatku tylko w koszuli i szlafroku. Ignorując natarczywe spojrzenia, jakimi byłam obrzucana (w tym mam już pewną praktykę), odsunęłam się od Sephory i o własnych siłach podeszłam do biurka. Trochę chwiejnie i musiałam natychmiast się o dany mebel oprzeć, ale się liczy. Wilk przysiadł u mego boku, za mnie strofując wzrokiem wszystkich zebranych. Za biurkiem siedział chłopak w moim wieku, brunet o intensywnie niebieskich oczach. 
 - Czyżby Alzuria? - zapytał cicho, czujnie. 
 - Wątpię, by ktokolwiek inny miał powód, by zapuszczać się do waszego zapyziałego lokum.
Mój rozmówca przełknął szybko ślinę.
 - Można wiedzieć, skąd u ciebie ten nastrój? Rozumiem, że może miałaś ciężką noc, ale...
Parsknęłam śmiechem. Pogardliwym, bynajmniej nie mającym w sobie ni krzty wesołości.
 - Noc? Noc?! Cholera, cały kłopot w tym, że mam za sobą ciężką i noc jedną, i cały dzień, i nockę na prochach w szpitalu.
Zmarszczył brwi. 
 - Wczoraj na śniadaniu...
 - Nie byłam na żadnym <niecenzuralny epitet> śniadaniu!
Mój rozmówca bez słowa sięgnął do szuflady w tym wielkim jak moja komoda biurku i wyjął z niej jakiś świstek. Obrócił go w moją stronę.
 - A to poznajesz?
Wytrzeszczyłam oczy na niepozorny papierek. Prócz kunsztownego podpisu pewnej Sephory, widniał na nim jeszcze jeden. Cholera, kur... i solidny tuzin niespecjalnie eleganckich przymiotów dalej. Mój. Naprawdę. Odpowiednio niedbały, ale i sprawny.
 - Ktoś go podrobił! - wykrztusiłam.
 - Niby kto miałby zrobić coś takiego? Jaki miałby w tym zysk?
Zazgrzytałam zębami.
 - Debili z marnym poczuciem humoru nie brakuje – rzuciłam beznamiętnie, nienawistnie wpatrując się w cholerny papierek. I perfekcyjny, aż za idealny podpis go zdobiący.
 - Rozumiem, że w każdym bądź razie nie zamierzasz do nas dołączać?
Zmierzyłam go spojrzeniem,od którego chłopak aż się wzdrygnął.
 - Mam jeszcze dość oleju w głowie, by od was trzymać się z daleka.
Westchnął, przeczesał dłonią swoje gęste włosy koloru błota, wyraźnie zmieszany. Spojrzenie utkwił gdzieś nad moim ramieniem.
 - W innych okolicznościach można by załatwić tę sprawę polubownie, ale teraz... Zanadto potrzebujemy ludzi. Jedyną możliwością jest, byś znalazła kogoś na swoje miejsce...
 - A gdzie ci ja takiego idiotę zajdę?
Zacisnął zęby.
 - Takie są zasady. 
 - Bo cholernie mnie one obchodzą! - krzyknęłam i odwróciłam się na pięcie. Sephora bez słowa przepuściła mnie, kiedy szłam do wyjścia. Moja straż przyboczna, wilk, nie opuszczał mnie na krok. 
 - Miło widzieć, że już doszłaś do siebie. - Doszedł mnie jeszcze głos chłopaka. Zacisnęłam dłoń na futrynie drzwi.
 - Wal się – warknęłam, trzaskając bidnym kawałkiem drewna. 
  Niesiona wściekłością przeszłam kawał korytarza nim sobie przypomniałam, że jednak wypadałoby się podpierać o ścianę. Wilk się nie odzywał. Chyba rozumiał mój nastrój. Nieliczni ludzie przemykający przez korytarze dziwnie na mnie spoglądali, kiedy z jedną ręką przy ścianie, mrucząc niewybredne epitety pod nosem, szłam ku swojemu pokoju. W tak podłym nastroju każda najmniejsza niedogodność mogłaby mnie migiem doprowadzić do szewskiej pasji. A mój strój, nie dość, że skąpy i typowo szpitalny, to jeszcze sterylnie biały, na rzecz nieistotną nie kandyduje. Niech będzie cokolwiek, byle czarne... Tyle to chyba mogę od świata wymagać.
  Już w wygodnych, materiałowych spodniach za kolana i czarnej bluzce przysiadłam na łóżku. Nie mogłam się powstrzymać i w trakcie przebierania się zerknęłam na swe ramiona. Medyków mamy pierwszorzędnych, zostały jedynie białe żyłki blizn. Ale ślad był, to nie wymysł, halucynacja, sen... Wilk cały czas siedział na przeciwnym skraju kołdry, obserwując mnie uparcie. 
 - No co? - zapytałam, wiążąc perfidne włosy, proste jak druty i w nijakiej barwie ziemi, w luźny kok. Ani drgnął. Zagryzłam wargę.
 - Byłam za cięta?
Prychnął krótko.
 - Eh... ``Może chociaż mnie za charakter wywalą. Powód akurat niezbyt mnie obchodzi, ważny jest efekt. 
Prychnął znowu.
 - Mówisz, że są aż tak zdesperowani? Ja im każdą misję schrzanię, choćby dla zasady.
Trzecie prychnięcie. Tym razem jednak zwinął się ciaśniej w kłębek i odwrócił do mnie tyłem. Nagle mnie olśniło.
 - Jesteś zrzędliwy, bo imienia ci jeszcze nie wymyśliłam?
Wilk zastrzygł uszami i zwrócił głowę w moim kierunku.
 - To takie ważne?
Skinął głową z przesadną powagą. 
 - Rozumiem, że żaden Azor nie przejdzie?
Cały się nastroszył. Jakbym mogła to źle zinterpretować, warknął jeszcze przeciągle.
 - Dobra, dobra, zrozumiałam aluzję. No nie wiem... Kesji? Nie, nie... Uko? Brzmi idiotycznie Może Eyri?
Pokiwał głową, bez zbytniego entuzjazmu.
 - Nie zrzędź, jak mi każesz wymyślać na poczekaniu to się nie dziw, że nie mam pomysłu. Eyri... To nawet dobrze brzmi. 
Wyciągnęłam się na łóżku. Świeżo ochrzczony Eyri przytulił się do mego boku. Pogładziłam go po pysku, od nosa aż do uszu. 
 - W porządku. Mamy więc staranną mistyfikację mającą na celu wyłącznie utrudnić mi życie. Chociaż, w sumie to może być i sabotaż tej drużyny pajaców, ale o ile osób niezbyt mi sprzyjających jest na pęczki, to sojuszników Telksionoe raczej się u nas nie znajdzie... A już na pewno żadnego nie znam i to zerowy punkt wyjścia, bo i Leo, i żaden z nielicznych sprzyjających mi nauczycieli, zapewne nie posiada takich informacji. A gdyby je miał, to by mi ich i tak nie podał, więc na jedno wychodzi. - Eyri kompletnie nie reagował na mój monolog. Nie wzięłam tego zbytnio do siebie. Zadowoliłam się gładzeniem go po grzbiecie. - To co robimy? Ucieczka nie wchodzi w rachubę. Nie wypaliła w przypadku Akademii jako takiej, a do niczego im tu nie jestem potrzebna. A teraz z tą drużyną... Może i nie jest to gruba o zbyt wielkich umiejętnościach samozachowawczych, myśleniu logicznym czy inteligencji jako takiej, ale jak zaangażują jeszcze nauczycieli... Ach, to całkiem bez sensu.
  To może wywieszamy ogłoszenie, że heroiczny wariat o skłonnościach samobójczych poszukiwany? Szanse powodzenia tych planów są równie prawdopodobne w końcu. Nie no, z takimi możliwościami to najlepiej zrobię, jak się z marszu poddam i pokornie, jak owieczka na rzeź idąca, co zresztą jest jak najbardziej możliwe, do tej bandy się przyłączę. 
  Jak ja im, cholera jasna, mogę udowodnić, że nie jestem autorem tego podpisu, by nie mogli mi zaprzeczyć... To, że nikt mnie nie widział i na lekcjach nie byłam nie przejdzie, na co dzień jestem równie obecna. Porównanie atramentu? Ach, wszyscy mamy takie same pióra. Pismo pasuje. Kto mógłby tak dobrze je skopiować? Ktoś od Mneme? Ach, żebym to ja tylko znała patronki chociaż tuzina osób w szkole... Do spisu w życiu się nie dostanę, nie znam nikogo, kto by mógł mi to załatwić. Właściwie prędzej będą mi kłody pod nogi rzucać... Hm.. Eyri, umiesz może tropić?
Wilk zastrzygł uszami. Rozwiń myśl.
 - Może ten idiota zostawił coś niecoś swego zapachu. Nie wiem, potarł nadgarstkiem o listę, musnął ją palcem... Dałbyś radę wychwycić coś takiego?
Wolno skinął głową, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Zerwałam się z łóżka, nagrodzona iskrą bólu od barków. Prochy przestawały działać. Myślałam trzeźwiej, trzymałam się na nogach, ale musiałam bardziej uważać na ruchy rąk. Wolę tak. 
  Trochę pobłądziłam. Właściwie, bądźmy szczerzy, gdybym po drodze nie spotkała pani Filer, nigdy bym nie trafiła. Jej reakcja na mój widok była bezcenna, jakby co najmniej Telksionoe w towarzystwie kilku mechanicznych bestii wielkości niedźwiedzi spotkała. W tempie zawrotnym wyjaśniła mi, gdzie mam iść, niemal tak szybko, jak jej psułam wszelakie instrumenty. Idę o zakład, że jak mnie zbyła, to odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęłam się niemrawo pod nosem. 
  Po mniej niż kwadransie stanęłam pod odpowiednimi drzwiami. Weszłam bezpardonowo. Tym razem rozmowy zamilkły, ale ledwie na chwilę. Nim podeszłam do mego wcześniejszego rozmówcy, tym razem szukającego czegoś w biblioteczce obok biurka, wróciły do normy, może były tylko cichsze, bardziej ukradkowe. Nie przejęłam się tym. Chłopak obejrzał się przez ramię i zmierzył mnie badawczym, choć i niezbyt przychylnym spojrzeniem.
 - Jeśli i tym razem zamierzasz nam lżyć, możesz już wyjść – powiedział chłodno, odkładając pieruńsko starą książkę w skórzanej, zdartej niemal do szczętu oprawie. Odwrócił się do mnie tyłem. Przewróciłam oczami.
 - Spokojna głowa, mam lepsze rzeczy do roboty, nie będę swego bezcennego czasu na waszą żałosną zbieraninę marnować – oznajmiłam zgryźliwie.
 - A więc? Cóż twoją zacną personę sprowadza w nasze skromne progi? - odparł. Mógłby tym tonem zamrozić wodę w szklance, nawet w największy skwar. 
 - Poproszę raz jeszcze tę listę.
 - Wielka Alzuria Inareto zniża się do prośby. Patrzcie państwo, nieprawdopodobne.
Eyri warknął gardłowo, ale uspokoiłam go ruchem ręki.
 - Dasz mi ją na chwilę i stąd znikam.
 - Propozycja nie do odrzucenia – mruknął podchodząc do biurka i sięgając do jednej z szuflad. Jego dłoń zamarła w pół ruchu. 
 - Ale wiesz, że zniszczenie tej listy nic nie zmieni?
 - Za kogo ty mnie masz – prychnęłam. - To by było za piękne, żeby mogło być prawdziwe.
Westchnął i podał mi nieszczęsny skrawek papieru. Powstrzymałam przemożne pragnienie, by zgnieść go w dłoni. Schyliłam się i podsunęłam papierzysko pod nos swego kompana.
 - Zamierzasz wytropić tego oszusta? 
 - A jakże, ja tak łatwo nie pozwalam się wkręcać w idiotyczne przedsięwzięcia. A już na pewno bez konsekwencji dla sprawcy – oznajmiłam, oddając listę. Eyri zaczął węszyć w okolicach biurka. 
 - No tak... Powodzenia w śledztwie – powiedział bez specjalnego przekonania, kiedy w ślad za wilkiem zmierzałam do drzwi. 
 - Spokojnie, pozbędziecie się mej nieznośnej persony przed jakąkolwiek misją – rzuciłam nie oglądając się za siebie, zamykając za sobą drzwi.
  Idę o zakład, że Eyri w imię zemsty za zwlekanie z nadaniem mu imienia i taki marny wybór, wodził mnie celowo tak długo po korytarzach. W pewnej chwili aż musiałam przysiąść pod ścianą, bo mi się słabo zrobiło, jak nigdy. Obyło się bez mdlenia na szczęście, choć oczywiście wielce altruistyczni przypadkowi uczniowie musieli zapytać, czy wszystko w porządku. Tak, wkręcają mnie w chore przedsięwzięcia, słabnę po przejściu kawałka korytarzem, jestem jeszcze na prochach, a już mnie ramiona zaczynają boleć, ale tak. Wszystko w porządku, wypełniliście ten idiotyczny obowiązek zadania tego bezsensownego pytania i dalej możecie żyć swoim banalnym i schematycznym życiem, żaden problem. 
  W końcu, po wiekach wędrówki, Eyri powęszył przy szparze na dole jednych, nie wyróżniających się wcale drzwi w damskim akademiku i przysiadł pod nimi.
 - To tutaj? - zapytałam dla formalności. 
Skinął krótko głową. Postawił uszy na sztorc. Czujny, skupiony. 
 - Kto tu mieszka... - mruknęłam, trochę zaniepokojona. Ale chciałam to załatwić jak najszybciej. Zapukałam, może uda się po dobroci. Ku mojemu kompletnemu osłupieniu drzwi uchyliła pewna znajoma mi już czarnowłosa dziewczyna w różowej tunice w czarne wzorki. Wydawała się równie zaskoczona, co ja.
 - Yhm... Co ty tu robisz? - zapytała zmieszana. Eyri, ignorując jakiekolwiek dobre maniery, po prostu przepchnął się w szczelinie pomiędzy nogami Sephory a drzwiami. 
 - Eyri! - zawołałam go, ale kompletnie mnie zignorował. Sądząc po odgłosach, robił w pokoju mojej nowej znajomej niemożliwy raban. 
 - Przepraszam, on... - powiedziałam do skamieniałej dziewczyny, zwróconej do mnie tyłem. Ciągle blokowała mi widok. Nie zdążyłam dokończyć, bo w tej chwili Eyri wymknął się w pokoju. Trzymając w pysku zmaltretowaną lampę z żółtym karniszem. 
 - Co...?
Wilk porzucił zdobycz u mych stóp. Patrzyłam na niego jak na kompletnego debila. Do czasu, aż lampa się zerwała i w te pędy pomknęła do pokoju. Śledziłam jej chaotyczny ruch troszkę, troszeczkę zagubiona. 
 - Cholera, czym mnie oni naćpali... - rzekłam ździebełeczko oniemiała, mrugając wściekle oczami. Jakby coś tak banalnego mogło zapobiec dalszym zwariowanym halucynacjom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz