niedziela, 20 sierpnia 2017

Spotkanie po latach

Uwolniwszy się od czujnego spojrzenia nauczycielki poczuła się nieco swobodniej, więc poprawiła nieco narzutkę, która zsunęła się jej podczas biegu i wolniejszym krokiem podążyła pustym korytarzem, w którym od półkolistego sklepienia doskonale odbijały się echa jej kroków kamiennej posadzce. Wreszcie stanęła pod pokojem, na którego drzwiach umieszczono wyraźny napis sporządzony zwyczajnym w tym staromodnym gmaszysku gotyckim pismem. "Leonia Methapez" odczytała w myślach starając się nie zdradzać tak od razu nieostrożnym szeptem. Może i jej siostra była niewidoma, ale słuch to miała doskonały i bez trudu wychwyciłaby stłumione prychnięcie cisnące się na wargi młodej dziewczyny zawsze, gdy konieczność nakazywała jej czytać własne nazwisko. To nie tak, żeby nie chciała się przyznawać do swojego rodu. W końcu nie miała się czego wstydzić. Rzadko kto w tym przybytku mógł się poszczycić pochodzeniem z królewskiego rodu, nie ważne, że była to jakaś zapadła wioska. W końcu co wódz to wódz. Zdecydowanie nie musiała się tego wstydzić. Bałą się jednak demonów przeszłości prześladujących ją od urodzenia. Czasami przychodziły do niej w snach miały uśmiech z piorunów i białe niewidzące ślepia przewiercające się aż do głębi serca, do czeluści duszy w której pod twardą skorupą pozoru drzemało ciągłe poczucie winy. Odetchnęła najciszej jak umiała i zapukała delikatnie w rozeschnięte nieco drewno. Powierzchnia nie powleczona nawet cieniutką warstwą farby był ciepła i szorstka w dotyku. 
- Proszę wejść - odpowiedział jej natychmiast dźwięczny głos. Niepewnie nacisnęła ciężką klamkę. Poczuła bijący od niej chłód, dłonią prześledziła zdobiące ją ornamenty i domyślała się także cieniutkiej warstewki metalicznego zapachu jaki pozostawiała na rękach, kojarzącego się z zapachem krwi. Weszła do środka przy akompaniamencie skrzypienia nieoliwionych zawiasów i wydeptanych mnogością stóp klepek podłogi uginających się miękko pod ludzkim ciężarem. Pomieszczenie było jasne i radosne, całe przesiąknięte słonecznym blaskiem. Pokój był znacznie większy niż mieszkanko Sephory, lub takim się zdawał za sprawą wielkich okien częściowo pokrytych barwnymi witrażami wyobrażającymi rajskie ptaki i kwiaty. Na wprost jednego z nich siedziała młoda dziewczyna w skromnej żółtej sukni w kwiaty. Słysząc odgłos kroków w pokoju zwróciła w jej stronę wyblakłe niewidzące oczy, których tęczówki w kolorze wyblakłego błękitu niemal zupełnie zlewały się barwą z białkami i poszarzałymi źrenicami co nadawało twarzy wygląd nieco obcy i przerażający.
- Witaj, Sephoro! - powiedziała uśmiechając się do niej promiennie. Od tego spojrzenia jej ciemnowłosą przebiegł nie przyjemy dreszcz jakby zbudzony ze snu wyrzut sumienia. Zrobiło jej się gorąco więc zdjęła narzutkę chroniącą przed chłodem przyczajonym między grubymi murami szkoły i właśnie rozglądała się za czymś na czym mogłaby ją zawiesić.
- Witaj, siostrzyczko, jak widzę nadal nie wyszłaś z wprawy po czym tym razem poznałaś.
- Po krokach, pukaniu i oczywiście nadal otwierasz drzwi na dwa razy
Sephora zaśmiała się cicho i wskazawszy stojące nieopodal krzesło zapytała uprzejmie:
- Mogę? - a uzyskawszy potwierdzenie przysunęła się bliżej bujanego fotela swojej krewnej.
- Czemu zachowujesz się względem mnie tak oficjalnie? - zapytała brązowowłosa zawijając na palec jeden z puszystych kosmyków i ukazując tym samym lśniący bursztynowy kolczyk tkwiący w uchu. Uczennica poczuła, że krew napływa jej do twarzy, więc starała się uciec wzrokiem jednak jej spojrzenia w natarczywym milczeniu prześlizgiwało się po kształtnych rzeźbach, wazonach, bibelotach i lustrach w niczym nie znajdując oparcia. Wreszcie musiała znów spotkać się z tą piękną, łagodną twarzą. Miętosząc dłonią róg tuniki (chyba właśnie za tą możliwość tak lubiła ten strój) odpowiedziała wreszcie po długiej chwili wahania.
- Chodzi o to że tak dawno widziałyśmy się... to znaczy
Starsza dziewczyna jakby wcale nie usłyszała tego nietaktownego zdaniem Sephory w obecnych okolicznościach, stwierdzenia i chwyciła swojego gościa za ręce przyciągając do siebie delikatnie.
- No właśnie wciąż jeszcze nie przekonałam się jak moja siostrzyczka wyrosła.
- Może nie powinnaś - zaprotestowała pomna przeszłości Sepchora.
- Nie martw się - uspokoiła ja niewidoma - nic mi już nie grozi. Teraz chroni mnie Aojde.
Dziedziczka Telksinoe cierpliwie znosiła delikatne muśnięcia palców przesuwające się po jej ciele.
- No, no - podsumowała swoje oględziny - stajesz się naprawdę piękną i silną kobietą
- Szkoda tylko, że nadal tak głupią - wyrwało się jej i zanim zdążyła się pohamować już spoczywało na niej badawcze spojrzenie siostry.
- Mów co się stało
Sephora, która chwilę temu wstała by ułatwić Leoni jej śledztwo teraz opadła ciężko na krzesło.
- Zdarzyło ci się kiedyś powiedzieć parę słów za dużo?
- Ileż razy - odparła wciąż pogodnie się uśmiechając.
- A co byś zrobiła, gdyby przez to ktoś dowiedział się czegoś czego nie powinien wiedzieć?
- To znaczy? - wyglądało na to, iż rozmówczyni nie pozwoli się zbyć byle ogólnikami.
- Powiedziałam o moim pochodzeniu dziewczynie, którą ledwie znam o moim pochodzeniu.
Ze stoickim spokojem młoda kobieta sięgnęła po filiżankę herbaty odłożoną jakiś czas temu na stolik dla przestudzenia. Upiwszy nieco płynu ponownie odłożyła ją na miejsce i marszcząc nieco brwi zapytała jak najbardziej poważnie. 
- Żartujesz?
Sephora pokręciła głową po czy zrozumiawszy, iż Leonia przecież nie może tego zobaczyć odpowiedziała:
- Nie, mówię jak najpoważniej i teraz nie wiem co robić
- Powiedz mi kochana - nim skończyła pytanie pociągnęła kolejny łyk - dlaczego zawsze najpierw robisz, potem myślisz a wreszcie na koniec przychodzisz do mnie po radę
Nie uzyskawszy odpowiedzi kontynuowała.
- Nie zamartwiaj się tym, aż tak. Jeśli coś kazało ci być aż tak szczerą to musiały być ku temu jakieś powody. Jeśli ty jej zaufałaś to ja też jej ufam. A tak po za tym słyszałam że zgłosiłaś się do grupy ekspedycyjnej?
- Nie sądziłam, że wieści, aż tak szybko się tu rozchodzą
- Wywieszenie twojego nazwiska raczej nie pomoże w zachowaniu tajemnicy, zresztą było was tylko dwie, właściwie czemu to robisz?
- Muszę pokazać że nie jestem jak matka
- Sephoro to oczywiste. Powinnaś wysoko nosić głowę, bo jeśli ktokolwiek będzie miał odwagę obrażać cie z tego powodu ten nich sam wykaże tyle śmiałości, by wystawiać się na niebezpieczeństwo i walczyć w pierwszej linii. Nie jesteś gorsza!
- To dlaczego ciągle się tak czuje?
- Bo brakuje ci pewności siebie. Twoja moc jest wspaniała pamiętasz jak wszyscy zachwycali się nią, gdy byłaś mała. Byłaś prawdziwym szefem bandy dzieciaków. Ty jedna umiałaś ożywiać i naprawiać wszystkie ich zabawki.
- Za to ich rodzice jeśli takowych mieli bali się mnie, bo ledwie stanęłam na progu, a zaraz ożywały sprzęty, albo przepalały się kable, albo nie wiadomo co jeszcze.
- Z tego co wiem zdecydowanie lepiej panujesz już nad mocą
- Owszem, ale dość o mnie. Co słychać u ciebie?
- A no nic. Jeśli dobrze pójdzie to będę mogła kiedyś nauczać tutaj ilyryjskiego i ...
Na niski parapet wskoczył sporych rozmiarów rudy kot i przeciągając się leniwie zamiauczał przeciągle. Zwierzak przypominał ogromną puchatą beczkę, ale jego właścicielce najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo gdy tylko podszedł do fotela wciągnęła go na swoje kolana i pozwoliła mu wygodnie się ułożyć. Zwierzak zamruczał dość głośno i wlepił w nią swoje wielkie zielone ślepia.
- Gdzieś ty się podziewał Homer
Odpowiedziało jej kolejne miauknięcie.
- No to co tam u ciebie?
Powtórzyła Sephora uśmiechając się do stworzonka które teraz mróżyło swoje śliczne oczka w jej kierunku.
- A no mam sporo nauki, ale jakoś sobie radzę... pani Atena jest naprawdę wyrozumiała i pomocna
- Z tego właśnie słynie
- A ty siostrzyczko masz jakichś przyjaciół?
- Właściwie to nie specjalnie, sama wiesz wszystko rozbija się o sprawę mojego pochodzenia. W miejscu takim jak to nie mieć patronki, którą można się pochwalić to jak... sama nie wiem... bez czegoś ważnego
- Rozumiem, ale nie możesz z tego powodu zamyka się w skorupie, dobrze wiesz, że choć zależy mi na tobie to nie mogę zawsze być obok. Chciałabym abyś mogła na kimś polegać. Powiedz mi gdzie jest ten mój radosny skowroneczek otoczony gwarem i śmiechem. Te kłamstwa jakimi się otaczasz niszczą cię od środka. Musisz to jakoś przerwać, nim sama zapomnisz o twarzy, którą ukrywasz pod maską.
Przez chwilę siedziały milcząc wreszcie Sephora zerknęła na wiszący na ścianie zegar.
- Usiądziesz ze mną przy kolacji? - zapytała nieśmiało.
- Oczywiście siostrzyczko - odparła Leonia i pewnie ujęła podane jej ramię. Razem ruszyły korytarzem do sali jadalnej. Tego dnia posiłek nie był zbyt obfity. Po za owsianką, której Sephora szczerze nie znosiła był jeszcze twaróg z cebulą. Posmarowała sobie kawałek świeżo wypiekanej ciemnej bułki, ale jedząc jej wzrok wciąż uciekał w stronę drzwi. Wciąż liczyła, że pojawi się w nich Alzuria i będzie mogła spytać siostry co o niej sądzi i dowie się czy podjęła dobrą decyzję. Cóż z tego ze Leonia nie mogła jej zobaczyć. Ona i tak znała się na ludziach. Niestety do końca kolacji jej życzenie się nie spełniło, bo wielkie dylematy nie mają w zwyczaju rozwiązywać się zupełnie same.  

sobota, 19 sierpnia 2017

Osobliwa przysługa

  Wymiganie się od pobytu w szpitalu dla każdego normalnego człowieka wymagałoby wzniesienia się na szczyty perswazji. Sama kiedy już tam dotarłam ledwo byłam w stanie powiedzieć słowo niebędące przekleństwem. Okazało się, że zwyzywanie pielęgniarki i solidna dawka niezbitych argumentów w postaci, że nie będzie się musiała ze mną użerać czy że poradzę sobie sama, również dały radę. Nawet dostałam zapas leków, bym nie musiała zaglądać do niej później. Czasem opłaca się doprowadzać ludzi na skraj ataku histerii. 
  Właściwie nie do końca pamiętam, jak dotarłam do swego pokoju. Ach, kogo ja oszukuję. Wątek urwał mi się gdzieś w połowie drogi przez korytarz, kwestia zastrzyku z jakimś mocniejszym lekiem, jaki jeszcze dostałam od sanitariuszki (trzy razy mi rękę kuła, bo tak jej ręce drżały, że w żyłę trafić nie mogła).
  W każdym bądź razie, ocknęłam leżąc na łóżku, wciąż ubrana w te same czarne ciuchy. Eyri zastrzygł czujnie uszami, kiedy podniosłam głowę. Wyciągnął się u mego boku na całą długość łóżka. Przez okno widziałam skraj różowego nieba nad lasem. Ze zmarszczonymi brwiami zerknęłam na zegar wiszący na nijakiej, kremowej ścianie. Ach tak. Siódma. Dokładnie za dwadzieścia ósma... Szkoda tylko, że kolację mamy na szóstą trzydzieści. Żołądek, ściśnięty przez wielce ubogą dietę ostatnich dwóch dni, składającą się w głównej mierze z owoców pokroju jeżyn, nawet już nie upominał się o swoje racje. Będzie mnie to kosztować solidną przysługę, ale Annji na pewno znajdzie mi coś do jedzenia. Nie dałam rady się podnieść. Ze zwierzęcym skowytem rzuciłam się z powrotem na poduchy, nagrodzona kolejnymi iskrami cholernego bólu z ramion. Eyri, zaniepokojony, przysunął się bliżej mnie. Ostrożnie liznął mnie w policzek. Czułam, jak mięśnie mi drżą, jak bezwiednie zaciskam do bólu zęby. Bałam się drgnąć. 
 - Przynieś mi to pudełeczko ze stolika – szepnęłam do wilka, głos mi nie drżał, wręcz dygotał. Eyri posłusznie zeskoczył z łóżka. Nawet przez ten lekki ruch sprężyn zacisnęłam mocniej zęby. Nie wiedziałam, że będzie tak źle. Ledwo został ślad... Cholera, szkoda tylko, że nie pod skórą.
  Tabletki połknęłam bez popijania. Mój kompan z przyczyn dość oczywistych miałby problem z nalaniem wody ze dzbanka i doniesieniem szklanki, a sama nie dałabym rady usiąść, tym bardziej wstać. Wilk wrócił na swoje miejsce obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego słabo. Pozostało mi czekać. I mieć nadzieję, że te leki podziałają równie dobrze na żołądek pusty i organizm ździebko odwodniony (za dobrze nie pamiętam, ale kroplówkę rano dali mi na pewno, zatem tylko od rana nic nie piłam. Wyjaśniałoby to również ślad na ręce, a raczej jeden z kilku). Pozostało mi tylko leżeć jak kamienny posąg i czekać. Ignorując w międzyczasie nowe ognisko bólu, w głowie. 
  Przysypiałam, kiedy gwałtownie na jawę sprowadziło mnie pukanie do drzwi. Eyri, również zbudzony, podniósł głowę. 
 - Ali?
Uśmiechnęłam się lekko. Tylko jedna osoba na świecie zwracała się do mnie tym zdrobnieniem.
 - Wejdź - powiedziałam. Wsparta na poduchach usiadłam. W połowie ruchu zamarłam, ale choć ruszyłam ramionami, obyło się bez bólu. Westchnęłam z ulgą, co nie ubiegło uwadze Jeremiemu. Stał na kilka kroków od mojego łóżka, wpatrując się we mnie badawczo swoimi lwimi, bursztynowymi oczami. Co jest zdecydowanie bardziej warte odnotowania, w lewej łapie trzymał miskę przykrytą srebrną pokrywką. 
 - Jak się czujesz? - zapytał, kładąc naczynie na mojej szafce nocnej (pustej. Za mało przebywam w swoim nijakim pokoju, by mieć w nim większy bałagan).
 - Jestem na prochach, więc dobrze.
Jeremi sięgnął po krzesło stojące pod ścianą, pozbył się szlafroka i koszuli szpitalnej go zdobiących i klapnął na nim na metr ode mnie.
 - Niech będzie. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia- zawartość tego oto naczynia w zamian za tę świetną historię.
 - Świetną historię? - powtórzyłam trochę machinalnie, zajęta wpatrywaniem się w lśniącą pokrywkę.
 - Tak, świetną historię. Coś mi się zdaje, że te rany na twoich ramionach nie powstały od wpadnięcia w jeżyny.
 - To całkiem długa opowieść. Mogę dostać zapłatę na kredyt zaufania? - powiedziałam zaczepnie, z lekkim uśmieszkiem. Jeremi rozłożył bezradnie ręce, znaczy, wziąwszy pod uwagę futro je porastające, łapy. 
 - Gdzieżbym śmiał odmówić. - Zamaszystym gestem uniósł pokrywkę.
 - Rosół? - rzekłam sceptycznie, kiedy doszedł do mnie charakterystyczny zapach.
 - Wątpię, byś w czasie swej wyprawy normalnie jadła. Raczej mdłości ci nie potrzebne.
Dalej nie dyskutowałam. Oparłam przyjemnie ciepłą miskę o kolana i pochłonęłam zupę szybko.
 - A zatem – zaczął, kiedy już w moich ustach zniknęła ostatnia niteczka makaronu – mogę liczyć na wersję pełną twych przygód i raportową dla pani Wavelay, czy zostałem podle wykorzystany i mam odejść z kwitkiem? - rzucił zaczepnie.
 - Wavelay? Ciebie o to pytała?
Czyżby kochana dyrektoreczka wreszcie się zorientowała, że ostatni raz jej prawdę powiedziałam pierwszego dnia akademii, kiedy poprosiła mnie o imię?
 - Tak, widocznie stwierdziła, że mi ufasz najbardziej z całego personelu szkoły. Czuję się zaszczycony, a nawet czułbym się jeszcze bardziej uhonorowany, gdyby to się nie wiązało z koniecznością tłumaczenia wszystkich twych posunięć. Co ci odbiło, że tak zwyzywałaś Juranda?
 - Juranda? - Zmarszczyłam wymownie brwi.
Jeremi przeczesał pazurami swoją grzywę. Miał na jej punkcie lekką obsesje, mył ją kilkakrotnie razy częściej niż ja własne włosy.
 - Przewodniczący Drużyny ekspedycyjnej. Podobno wparadowałaś do ich kwatery wściekła jak osa i zaprzeczając jakobyś chciała się do nich przyłączyć, obraziłaś niewybrednymi słowy. 
 - Same szpicle... - mruknęłam pod nosem, odkładając miskę. 
 - Nie zaprzeczasz?
 - Przejaskrawione, ale owszem, byłam tam. To od czego mam zacząć opowiadać o mej wyprawie do lasu?
 - Może od początku?
A zatem na spokojnie, obserwując zabarwione słońcem chmury mknące po niebie za oknem, opowiedziałam pełną wersję. Cholera, z każdym słowem coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że to brzmi jak powalony sen. Mój przyjaciel jednak słuchał z uwagą, od czasu do czasu kiwając głową. Najdziwniejsze było to, że Eyri przysnął. Kompletnie nie bał się tego oto lwiego człeka. Ale jeśli tak znał się na ludziach, to jego antypatia skierowana do Sephory była tym bardziej niepokojąca... 
 - I dalej, jak już pewnie pamiętasz świetnie, wpadłam w twe ramiona i film mi się urywa.
 - Tego się nie dało zapomnieć. Na śmierć mnie wystraszyłaś. Następnym razem chociaż uprzedź, że masz zamiar mdleć.
 - Tak, z pewnością zapamiętam – odpowiedziałam z przekornym uśmieszkiem.
 - A jak brzmi wersja oficjalna?
 - Hm... A ta nie przejdzie?Jest na tyle absurdalna, że i tak wezmą ją za wymysł. Po co się wysilać...
 - To mogłoby byś twoje motto.
 - Doprawdy? Co ja poradzę, że żyjemy w świecie, w którym ludzie dają się zmuszać do robienia rzeczy nie dających im żadnych korzyści, choćby przyjemności? Czasem czuję się jak jedyna zdrowa na umyśle istota w całym tym bajzlu... 
 - To ja również zaliczam się do nich? - zagadną z figlarskim błyskiem w oku.
 - Mógłbyś żyć własnym życiem jako zwierzę. Cholera, ile bym dała za taką możliwość...
 - Nie należę do tych, którzy uciekają. 
 - A ja tak. Nie angażuję się w przedsięwzięcia, w których nie mam prawa nic zyskać, a mogę tylko stracić. W tym i życie.
 - Czyli gdybyś tylko mogła, przeszłabyś na stronę Telksionoe?
 - Co ty wymyślasz?! To równie dobre, a może i gorsze od mej obecnej pozycji. Chcę odejść, żyć sobie w spokoju na własną rękę, a nie sprzymierzać się z cholerną Telką-Melką!
Parsknął śmiechem.
 - To ja mam też taki przeuroczy pseudonim?
Spojrzałam na niego złowrogo, ale z cieniem uśmiechu na ustach.
 - Jeszcze na taki nie zasłużyłeś.
 - Cóż takiego mam zatem zrobić, by go zdobyć? 
 - Spokojnie, kiedyś się doczekasz – żartobliwie pokazałam mu język. Zaśmiał się cicho.
 - Gdybyś chociaż raz na jakiś czas pokazała tę twarz światu... - mruknął, nagle jakby zamyślony.
 - Co? - spojrzałam na niego badawczo.
 - Gdybyś przestała zamykać się w sobie i na sam widok kogoś obcego zamieniać się w jeżozwierza...
 - Jeżozwierza?
 - No, wystawiać kolce i warczeć...
 - Jeżozwierze nie warczą. - Byłam komicznie nieustępliwa.
Machnął łapą, zirytowany. Dziwne.
 - Nie o to chodzi. Po prostu... gdybyś tylko dała komuś szansę, mogłabyś mieć normalnych przyjaciół...
 - Nie potrzebuję ich. Mam ciebie, zwierzęta, a i Eyriego. - Pogłaskałam go delikatnie po grzbiecie. 
 - Eyri? Tak ma na imię twój nowy towarzysz? Całkiem ładnie... Ale mniejsza o to. Czuję się zaszczycony, że tak o mnie myślisz, ale... nie zastąpię ci kogoś w twoim wieku. 
 - No faktycznie, jesteś na to za inteligentny – zauważyłam kpiąco. Parsknął.
 - Dobrze wiesz, co mam na myśli. 
Przeczesałam palcami włosy. Bure, skołtunione i za kark sięgające, w nijakości mogące konkurować z moim pokojem.
 - A ty równie dobrze wiesz, dlaczego tak starannie wybieram ludzi, których do siebie dopuszczam.
Westchnął.
 - Po prostu nie odpychaj tak wszystkich, w porządku? Hm, załóżmy, że to taka przysługa dla mnie.
Spojrzałam na niego spod brwi uniesionych na połowę czoła.
 - Osobliwa prośba.
 - A sądziłem, że rzeczy nudne cię nie interesują. Tak się staram...
Zaśmiałam się cicho.
 - Niech będzie. Ale nic nie gwarantuję i robię to tylko dla ciebie.
Jeremi wstał z krzesełeczka i wyciągnął się, aż przesadnie.
 - To w takim razie mogę z czystym sumieniem pozwolić ci dalej spać. 
Zręcznym, typowo kocim ruchem zwinął miskę, pokrywkę na niej położył i ruszył do wyjścia. Odwrócił się jeszcze przy samych drzwiach.
 - Dobrej nocy – rzuciłam miękko.
Spojrzał mi wprost w oczy.
 - Dobrej, dobrej... Zdrowiej mi tam. I pamiętaj o obietnicy.
Pokazałam mu język. Z cieniem uśmiechu na pysku odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Przeciągnęłam się na łóżku i zsunęłam niżej z poduch. Eyri oddychał głęboko, pochrapując z cicha. Za oknem zapadła głęboka szarówka. Ziewnęłam przeciągle. Oczy mi się same kleiły. Przykryłam się po szyję kołdrą i zmrużyłam powieki. Pewnie to zasługa leków. W normalnych okolicznościach nie odpłynęłabym w ciągu byle kilku sekund w ocean snów, mar i innych takich.

środa, 16 sierpnia 2017

Nareszcie...

Gdy tylko przestała być potrzebna wróciła do pokoju planując nadrobić zaległości w ćwiczeniu panowania nad mocą. Nie mogła tego zrobić na zajęciach, bo posługiwanie się magią największego wroga akademii przez jedną z uczennic byłoby nie tylko co najmniej podejrzane, ale i dość niesmaczne i nie na miejscu, szczególnie teraz po tym co się stało. Nadal jednak nic nie szło jej tak jak powinno. Była roztrzęsiona widokiem tej dziewczyny zaatakowanej przez mechozwierza. Znów czuła jakby była winna całemu złu na świecie. Ożywiwszy temperówkę, która omal nie odgryzła jej palca i którą koniec końców musiała unieszkodliwić polewając cuchnąca miksturą od Nikodema usiadła na łóżku, by chwilę odpocząć. Niewielka ożywiona lampka ułożyła się na jej kolanach terkocząc z cicha. Młodej dziedziczce muz wciąż nie udało się dojść do tego, dlaczego jej mały przyjaciel tak bardzo przypomina kota. Nagle ktoś zapukał. Zerwała się jak zawszę dość gwałtownie i spanikowanym wzrokiem powiodła dookoła sprawdzając czy nie zostawiła, aby gdzieś na wierzchu czegoś co mogłoby ją zdradzić. Wszystko wyglądało jednak zwyczajnie. Spokojny wietrzyk wydymał delikatne firanki, na parapecie zielenił się jakiś kwiatek, książki leżały rozrzucone w należytym nie porządku, a ożywiona lampka właśnie wciągała ogoniasty kabel pod łóżko. Dziewczyna wygładziła tunikę, westchnęła i skierowała się do drzwi.
- Już idę - zawołała nie starając się nawet zagłuszyć dość natarczywego hałasu na zewnątrz. Brzmiało to tak jakby ktoś właśnie oddrapywał jej drzwi od futryny. Delikatnie uchyliła drzwi, ale impet natarcia nieproszonego gościa wyrwał jej klamkę z ręki i rozchylił je na cała szerokość zmuszając ją do cofnięcia. Widok wilka przetrząsającego jej rzeczy zaparł jej dosłownie dech w piersiach. Za grosz nie ufała temu zwierzęciu. Krewny psa w tym czasie wygrzebał jej spod łóżka lampkę i dumnym krokiem zmierzał do właścicielki. Zastanawiała się wciąż co powinna zrobić. Jeśli zabierze mu ten nic nie znaczący dla kogoś obcego przedmiot wyjdzie na dziwaka i ściągnie na siebie podejrzenia, jeśli zaś... . Lampka nie miała takich oporów. Z głośnym poświstem wyrwała się z zębów bestii i ku zdumieniu towarzyszącej wilczurowi uczennicy pokicała z powrotem na swoje miejsce. Zapadła krępująca cisza. Korzystając z okazji Sephora znów zasłoniła sobą wejście. Po tym co zdołała dowiedzieć się o charakterze swoich gości i co przez swoją nieuwagę pozwoliła im zobaczyć powinna zatrzasnąć drzwi i modlić się do wszystkich muz by jak najszybciej o wszystkim zapomnieli. Ostatecznie poszkodowana mogła całą sprawę złożyć na karb halucynacji czy czegoś w tym rodzaju, a wilk przecież jej nie opowie, chyba że... . Nie, za nic w świecie młoda córka Telksinoe nie mogła uwierzyć w to by miała aż takiego pecha. Myśli przelatywały jej jednak przez głowę robiąc z mózgu sito. Próby jakiegokolwiek zareagowania na to co działo się wokoło przypominały właśnie czerpanie wody dziurawym wiadrem. Zamiast, więc przejść do aktywnej obrony lub kontrataku stała bezsensownie w progu gapiąc się na przybysza, jakby przed chwilą wyszedł nie ze szpitala, ale ze statku kosmicznego, który ściągną go z jakiejś obcej planety. Na policzkach malowały jej się pąsowe powieki, ręce zaciskała w pięści i rozginała z powrotem, zaś usta pozostawały idiotycznie rozwarte. Przyszedłszy nieco do siebie wydukała wreszcie:
- Ja... przepraszam... to znaczy za bałagan... może... bo kiepsko wyglądasz... więc może wejdziesz i usiądziesz choć na chwilę.
Poczuła ze znów się rumieni zakłopotana więc spuściła wzrok wpatrując w koniuszek tuniki, który bezwiednie tarmosiła rękami.
***
  Słowa dziewczyny wyrwały Alzurię z osłupienia.
 - Tak, tak... - rzekła niemrawo, pocierając dłonią skronie. - Wiem, że to może głupio zabrzmieć, ale muszę wiedzieć. Czy Eyri przyniósł przed chwilą do mnie lampę, która następnie uciekła w te pędy do twojego pokoju?
Wilk burknął niezadowolony, ale Alzuria nawet nie spojrzała w jego kierunku. Przez szparę pomiędzy palcami wpatrywała się w Sephorę, która zaczerwieniła się jeszcze bardziej, wzrokiem chyba usiłując wypalić dziurę w swoich butach.
 - Dlaczego jesteś taka zakłopotana? O co chodzi z tą lampą? Czy ona naprawdę... żyła własnym życiem?
 - Czy możemy przejść do pokoju? - Głos Sephory zahaczał o błagalne nuty. Alzuria opuściła dłoń i uniosła brwi.
 - Jeśli mi, do kur... piekielnej nędzy, wreszcie wyjaśnisz, o co chodzi z tą cholerną lampą, możemy iść nawet do lasu czy na dach.
***
Dość ostry ton dziewczyny sprawił ze Sephora zawahała się przez moment, ale jako, że rozmowa zdecydowanie już od dłuższego czasu nie nadawała się do kontynuowania na korytarzu, a ona stała wciąż w progu zapraszającym gestem uchylając drzwi ostatecznie ustąpiła z przejścia i usiadła na łóżku starając się dłońmi ochłodzić palące żywym ogniem policzki.
- Myślę, że pokój jest odpowiednim miejscem, na dachu za bardzo bałabym się, że mnie z niego strącisz... tylko... wiem, że głupio to zabrzmi, ale czy mogę ci ufać. Jakkolwiek jest to teraz nie na miejscu obiecaj że mnie nie udusisz gołymi rekami, ani że twój wilk tego nie zrobi i że to zostanie między nami.
- Sporo tych wymagań - odparła wzruszając ramionami - ale o tym cie mogę zapewnić, że mam dość własnych problemów i nie potrzebuję jeszcze mieszać się do cudzych i jedyny problem tkwi w tym, że to wszystko dotyczy i mnie więc powiedz wreszcie co tu się dzieje!
- To akurat nie dotyczy Ciebie
- Na wszystkie muzy czyś to ty taka durna czy ja bo już nie wiem!
- Jestem córką Telksinoe - wyrzuciła wreszcie z siebie jednym tchem bojąc się, ze znów straci odwagę. Po tych słowach zagryzła mocno wargę i wbiła spojrzenie w rozmówczynię. Sama nie wiedział skąd wziął się u niej ten napad szczerości. Może miała już po prostu dość ciągłego ukrywania i życia w strachu przed zdemaskowaniem. Alzuria jedna w całej szkole wydała jej się szczera i bezpośrednia wiec nawet jeśli zechce ją zabić to przynajmniej odbędzie się to szybko i w miarę bezboleśnie. A jeśli pozwoli jej pożyć to nawet jeśli opowie o tym komuś nikt jej nie uwierzy, o ile w ogóle zdecyduje się na rozmowę. Po za tym czuła, że i ta pokiereszowana istota ma jakiś sekret, a to czyniło je bliższymi sobie nimi różnicy charakterów. Teraz czekała na jej reakcję jak na wyrok.
***
  Alzuria przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Powoli wypuściła powietrze z płuc, nie otwierając oczu. Eyri trącił pyskiem jej dłoń, kiedy przez solidne kilkanaście sekund stała jak słup soli. Zignorowała go. Myśli przemykały przez jej umysł, żadna nie zostawała na dłużej niż mgnienie. Cały czas oddychała nienaturalnie powoli. Żywa lampa stanowiła dowód jasny jak słońce, ale... Niemalże wszystko trwało w opozycji.
 - Alzurio, wszystko w porządku...?
Nie otworzyła oczu nawet słysząc ten zaniepokojony ton. Wilk, przedziwnie, podzielał jej nastrój. Szturchnął nieruchomą dziewczynę w nogę, a kiedy i to nie podziałało, delikatnie chwycił zębami rękaw jej bluzki i szarpnął. W końcu Alzuria wróciła. Pierwsze co zrobiła, to utkwiła ostre spojrzenie w Sephorze, która natychmiast skuliła się w swoim miejscu na łóżku.
 - Dlaczego dołączyłaś do tamtej żałosnej zbieraniny? To kompletnie irracjonalne... Chcesz ich sabotować?
Sephora wytrzeszczyła na nią oczy.
 - Nigdy! Ja nie jestem taka jak ona! Ja...
Alzuria uciszyła ją gestem ręki.
 - Tak, tak... Ale po co ryzykować życiem, skoro jesteś bezpieczna?
Posiadaczka czarnych warkoczów hardo odwzajemniła natarczywe spojrzenie pytającej. Nawet zdawało się, że wyprostowała się na łóżku.
 - Przed nią nikt nie jest bezpieczny, Alzurio - powiedziała grobowym tonem.
Przez kilka oddechów tylko mierzyły się wzrokiem.
 - Dobrze. Załóżmy, że ci wierzę. Przez tę lampę, bo innego pomysłu na nią nie mam. Dlaczego się przyznałaś? Nie oszukujmy się, nie należę do osób wzbudzających zaufanie. Nie znasz mnie kompletnie, tak samo, jak ja do dziś nie miałam pojęcia o twoim istnieniu. Co ci szkodziło skłamać?
Zaczęła nerwowo tarmosić barwną tunikę. Wpatrywała troszkę nieobecnym spojrzeniem w mego kompana, który wiernie warował u mego boku, nieruchomy jak posąg. Warknął, a wtedy Sephora odwróciła wzrok. Westchnęła.
 - To dość... skomplikowane.
Alzuria przewróciła oczami.
 - Też mi wyjaśnienie... - powiedziała wzgardliwie.
 - Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytała Sephora. Znowu spoglądała na Alzurię. Czujnie, wyczekująco. Ta parsknęła.
 - A co mam do wyboru? Wywieszenia na którejś z wież prześcieradła z tą jakże bezcenną informacją jest i kłopotliwe w wykonaniu, i byłoby czystym marnotrawstwem dobrego materiału. No nie wiem... Ogłoszenie tego w trakcie lekcji wymagałoby przyjścia na którąś, a coś takiego nie zmusi mnie do katuszy podobnego rodzaju. Tradycyjne rozniesienie wieści w postaci gorącej ploteczki to nie moja bajka. Hm... - Sephora wpatrywała się w nią z absurdalnym przejęciem, blada jak sufit, bo ze ścianami różnie bywa. - List do dyrekcji? Ach, kochamy się tak bardzo, że pomóc im nie pomogę za żadne skarby, tym bardziej charytatywnie. Zatem jeśli mi droga dziedziczka najgorszego wroga Akademii wybaczy, teraz mam zamiar udać się do swego pokoju, po drodze zahaczając o szpital, bo prochy przestają działać i już czuję łupanie pod czaszką. Potem, a jakże, pójdę spać. Może nawet wstanę na kolację. - Dziewczyna ani przez chwilę nie wyzbyła się kpiącego tonu. Ledwie zdążyła się odwrócić, a Sephora odetchnęła głęboko, jakby przez ten cały czas wstrzymywała oddech. I, co gorsza, przemówiła.
 - Tak... po prostu? Nie zrobisz w związku z tym niczego? Nie... zabijesz mnie?
Alzuria spojrzała na nią tak, jakby podejrzewała w swej nowej i nagle niespodziewanie bliskiej znajomej czyste wariactwo.
 - Cholera, jakbyś nie zauważyła, mam zdecydowanie ciekawsze rzeczy do roboty. W sumie okrutne zamordowanie któregoś z uczniów może by w końcu zmusiło dyrekcję do zostawienia mnie w świętym spokoju, ale jesteś równie zagrożona, co każdy człowiek w tej... popier... pokopanej szkole.
Już stała w drzwiach, kiedy o czymś sobie przypomniała.
 - A, i jeszcze jedno.
 - Tak? - zapytała Sephora szybko, trochę nerwowo. Jakby spodziewała się, że Alzuria nagle zmieni zdanie.
 - O ile nie marzysz o zostaniu zlinczowaną przez swych szacownych koleżków i koleżanki, radziłabym bardziej unikać mówienia o swym dziedzictwie.
 - Ach, normalnie nie jestem taka otwarta...
Alzuria uśmiechnęła się pod nosem, choć była odwrócona tyłem do Sephory.
 - Ta, to ja mam nadzieję, że do nierychłęgo zobaczenia - oznajmiła jeszcze, nim zamknęła za sobą drzwi.
Eyri spoglądał na nią zaniepokojony, kiedy zataczała się po korytarzach, ale ograniczył się do towarzyszenie u jej boku. Czy też w bezpiecznej odległości kilku metrów, gdzie nie mogła na niego wpaść. Upór w chodzeniu o własnych siłach przeszedł jej gdzieś w połowie drogi. Dalej po krótkiej przerwie ruszyła wzdłuż ścian.
***
Sephora nawet nie wyszła, aby ją pożegnać. Długo po zamknięciu się drzwi pokoju siedziała skulona na łóżku wpatrując się w ścianę na przeciwko. Czuła się jak topielec wyciągnięty z wody i nie potrafiła powstrzymać drżenia całego ciała. Wciąż nie dochodziło do niej to co przed chwilą zrobiła i wolała, by ten stan potrwała jak najdłużej. Niestety miała nie tylko głupi zwyczaj obwiniania się o każdy wypadek z udziałem matki muzy, ale też jeszcze gorsze przyzwyczajenie do roztrząsania swoich błędów w nieskończoność. Siedziała więc nieruchomo zastanawiając się nad tym jak bardzo inaczej wszystko mogło się potoczyć. Nie pomagał chłodny powiew i światło wnikające do pokoju przez uchylone okna, ani umizgi oswojonej lampki elektrycznej. Potrzebowała pocieszenia i wiedziała, że spośród niewielu osób, które mogą je dać komuś takiemu jak ona, jedna znajduje się naprawdę blisko. Zarzuciła na ramiona lekką narzutkę i uchyliła drzwi korytarz był pusty, ale na pewno nie było na tyle bezpiecznie, by paradować z ożywioną lampką. Delikatnie odsunęła więc nogą swojego małego przyjaciela i dała mu znak by został. Stwór pisnął cicho i uciekł pod łóżko. Dziewczyna tym czasem wyszła na zewnątrz. Nim ruszyła na przód oparła się o ścianę i odetchnęła głęboko. Miała tylko nadzieję, że nie opuści ją odwaga. Teraz w decydującym momencie. Widziała, że wielu z jej dawnych przyjaciół odeszła, od tak po prostu lub może w ogóle ich nie było. Bała się, iż tak będzie i tym razem. To głupie, ale czuła się jakby winna przemykając holem, choć przecież w obecnej sytuacji chęć porozmawiania z kimkolwiek bliskim była zupełnie naturalna. Może miała pewne obawy przed nawrotem tej wylewności sprzed chwili. Mimo, iż była tu kilka razy wciąż zdarzało jej się zapominać drogę do pewnych zakątków tego dziwnego gmaszyska. Szkolny gwar wciąż zdawał się jakoś przycichły, szarawy i nijaki: nikt się nie śmiał, nikt nie używał mocy w niewłaściwych celach narażając się na interwencję pana Fabiana istnego cerbera korytarzy, nie było niepoważnych sprzeczek. Tak jakby nie tylko w grupie ekspedycyjnej coś się mieniło, ale i w samej akademii coś umarło. Lekcje odwołano, by pozwolić uczniom dojść do siebie, ale wszyscy z nadzieję patrzyli w przyszłość, czego najlepszym dowodem był fakt nieprzerwanych nauczycielskich dyżurów w razie gdyby z powodu bezczynności uczniom coś głupiego miało wpaść do głowy. Sephora oczywiście w obecnych okolicznościach nie była specjalnie zainteresowana dyrektorskimi zarządzeniami, więc słysząc za sobą głos pani Igentrop była nie tylko mocno zdezorientowana, ale i w wrażenia nieomal podskoczyła, jak rażona prądem.
- Sephoro! - powtórzyła nauczycielka - czy mogę wiedzieć dokąd się wybierasz?
- Ja? ja tylko... chyba nie było zakazu opuszczania pokoi
- Owszem, ale to nie jest równoznaczne z pozwoleniem na włóczenie się po korytarzach bez celu, chciałabym więc wiedzieć co wyciągnęło cię w takim stanie z pokoju.
- W takim stanie... - szepnęła lekko nieobecnym głosem - naprawdę wyglądam, aż tak źle?
Nauczycielka obrzuciła ją surowym, ale przyjaznym spojrzeniem.
- Poza nieobecnym spojrzeniem, bladą twarzą, potarganymi włosami i zasinieniami wokół oczu twój stan przedstawia się całkiem nieźle - odparła spokojnie - powiesz mi co się stało?
- Ja muszę iść do siostry - rzuciła wreszcie desperacko.
Pani profesor skinęła tylko głową. Była dość wymagająca i umiała przejrzeć człowieka na wylot, ale nie była w końcu potworem, więc nie zamierzała kontynuować rozmowy, która zakłopotanej i najwidoczniej ciężko dotkniętej ostatnimi przeżyciami dziewczynie nie przynosiła ani ulgi, ani tym bardziej przyjemności.
- No, dobrze idź już tylko nie spóźnij się na kolację z tego, co wiem mieszka w pokoju 205.
- Dziękuję - zawołała uczennica i czym prędzej zniknęła za zakrętem szczęśliwa, że uniknęła kłopotliwych wyjaśnień.
***
     

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Wątpliwie przytomnie

  Jeśli chodzi o drogę do kwatery głównej mej, yhm, nowej drużyny, jak na moje oko ta przeprawa przypominała bardziej wędrówkę na najwyższy szczyt świata niż spacerek bogatymi korytarzami Akademii. Najgorsze były schody. A że Sephora pokręciła drogę, pokonałyśmy ich dwa razy tyle. Kiedy stanęłyśmy pod drzwiami naszego punktu docelowego, obydwie byłyśmy zmachane. A ja w dodatku co najwyżej półprzytomna przez wściekłe łupanie w głowie. Moi towarzysze spoglądali na mnie niepewnie, Sephora chyba nawet chciała zaproponować odwrót, ale nim otworzyła usta pokręciłam głową. Nie. Muszę to załatwić i basta. 
  Gdy weszłyśmy do środka, zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Ludzie poprzerywali rozmowy wpół słowa. Wiem, musiałam wyglądać upiornie, rozczochrana, blada, w dodatku tylko w koszuli i szlafroku. Ignorując natarczywe spojrzenia, jakimi byłam obrzucana (w tym mam już pewną praktykę), odsunęłam się od Sephory i o własnych siłach podeszłam do biurka. Trochę chwiejnie i musiałam natychmiast się o dany mebel oprzeć, ale się liczy. Wilk przysiadł u mego boku, za mnie strofując wzrokiem wszystkich zebranych. Za biurkiem siedział chłopak w moim wieku, brunet o intensywnie niebieskich oczach. 
 - Czyżby Alzuria? - zapytał cicho, czujnie. 
 - Wątpię, by ktokolwiek inny miał powód, by zapuszczać się do waszego zapyziałego lokum.
Mój rozmówca przełknął szybko ślinę.
 - Można wiedzieć, skąd u ciebie ten nastrój? Rozumiem, że może miałaś ciężką noc, ale...
Parsknęłam śmiechem. Pogardliwym, bynajmniej nie mającym w sobie ni krzty wesołości.
 - Noc? Noc?! Cholera, cały kłopot w tym, że mam za sobą ciężką i noc jedną, i cały dzień, i nockę na prochach w szpitalu.
Zmarszczył brwi. 
 - Wczoraj na śniadaniu...
 - Nie byłam na żadnym <niecenzuralny epitet> śniadaniu!
Mój rozmówca bez słowa sięgnął do szuflady w tym wielkim jak moja komoda biurku i wyjął z niej jakiś świstek. Obrócił go w moją stronę.
 - A to poznajesz?
Wytrzeszczyłam oczy na niepozorny papierek. Prócz kunsztownego podpisu pewnej Sephory, widniał na nim jeszcze jeden. Cholera, kur... i solidny tuzin niespecjalnie eleganckich przymiotów dalej. Mój. Naprawdę. Odpowiednio niedbały, ale i sprawny.
 - Ktoś go podrobił! - wykrztusiłam.
 - Niby kto miałby zrobić coś takiego? Jaki miałby w tym zysk?
Zazgrzytałam zębami.
 - Debili z marnym poczuciem humoru nie brakuje – rzuciłam beznamiętnie, nienawistnie wpatrując się w cholerny papierek. I perfekcyjny, aż za idealny podpis go zdobiący.
 - Rozumiem, że w każdym bądź razie nie zamierzasz do nas dołączać?
Zmierzyłam go spojrzeniem,od którego chłopak aż się wzdrygnął.
 - Mam jeszcze dość oleju w głowie, by od was trzymać się z daleka.
Westchnął, przeczesał dłonią swoje gęste włosy koloru błota, wyraźnie zmieszany. Spojrzenie utkwił gdzieś nad moim ramieniem.
 - W innych okolicznościach można by załatwić tę sprawę polubownie, ale teraz... Zanadto potrzebujemy ludzi. Jedyną możliwością jest, byś znalazła kogoś na swoje miejsce...
 - A gdzie ci ja takiego idiotę zajdę?
Zacisnął zęby.
 - Takie są zasady. 
 - Bo cholernie mnie one obchodzą! - krzyknęłam i odwróciłam się na pięcie. Sephora bez słowa przepuściła mnie, kiedy szłam do wyjścia. Moja straż przyboczna, wilk, nie opuszczał mnie na krok. 
 - Miło widzieć, że już doszłaś do siebie. - Doszedł mnie jeszcze głos chłopaka. Zacisnęłam dłoń na futrynie drzwi.
 - Wal się – warknęłam, trzaskając bidnym kawałkiem drewna. 
  Niesiona wściekłością przeszłam kawał korytarza nim sobie przypomniałam, że jednak wypadałoby się podpierać o ścianę. Wilk się nie odzywał. Chyba rozumiał mój nastrój. Nieliczni ludzie przemykający przez korytarze dziwnie na mnie spoglądali, kiedy z jedną ręką przy ścianie, mrucząc niewybredne epitety pod nosem, szłam ku swojemu pokoju. W tak podłym nastroju każda najmniejsza niedogodność mogłaby mnie migiem doprowadzić do szewskiej pasji. A mój strój, nie dość, że skąpy i typowo szpitalny, to jeszcze sterylnie biały, na rzecz nieistotną nie kandyduje. Niech będzie cokolwiek, byle czarne... Tyle to chyba mogę od świata wymagać.
  Już w wygodnych, materiałowych spodniach za kolana i czarnej bluzce przysiadłam na łóżku. Nie mogłam się powstrzymać i w trakcie przebierania się zerknęłam na swe ramiona. Medyków mamy pierwszorzędnych, zostały jedynie białe żyłki blizn. Ale ślad był, to nie wymysł, halucynacja, sen... Wilk cały czas siedział na przeciwnym skraju kołdry, obserwując mnie uparcie. 
 - No co? - zapytałam, wiążąc perfidne włosy, proste jak druty i w nijakiej barwie ziemi, w luźny kok. Ani drgnął. Zagryzłam wargę.
 - Byłam za cięta?
Prychnął krótko.
 - Eh... ``Może chociaż mnie za charakter wywalą. Powód akurat niezbyt mnie obchodzi, ważny jest efekt. 
Prychnął znowu.
 - Mówisz, że są aż tak zdesperowani? Ja im każdą misję schrzanię, choćby dla zasady.
Trzecie prychnięcie. Tym razem jednak zwinął się ciaśniej w kłębek i odwrócił do mnie tyłem. Nagle mnie olśniło.
 - Jesteś zrzędliwy, bo imienia ci jeszcze nie wymyśliłam?
Wilk zastrzygł uszami i zwrócił głowę w moim kierunku.
 - To takie ważne?
Skinął głową z przesadną powagą. 
 - Rozumiem, że żaden Azor nie przejdzie?
Cały się nastroszył. Jakbym mogła to źle zinterpretować, warknął jeszcze przeciągle.
 - Dobra, dobra, zrozumiałam aluzję. No nie wiem... Kesji? Nie, nie... Uko? Brzmi idiotycznie Może Eyri?
Pokiwał głową, bez zbytniego entuzjazmu.
 - Nie zrzędź, jak mi każesz wymyślać na poczekaniu to się nie dziw, że nie mam pomysłu. Eyri... To nawet dobrze brzmi. 
Wyciągnęłam się na łóżku. Świeżo ochrzczony Eyri przytulił się do mego boku. Pogładziłam go po pysku, od nosa aż do uszu. 
 - W porządku. Mamy więc staranną mistyfikację mającą na celu wyłącznie utrudnić mi życie. Chociaż, w sumie to może być i sabotaż tej drużyny pajaców, ale o ile osób niezbyt mi sprzyjających jest na pęczki, to sojuszników Telksionoe raczej się u nas nie znajdzie... A już na pewno żadnego nie znam i to zerowy punkt wyjścia, bo i Leo, i żaden z nielicznych sprzyjających mi nauczycieli, zapewne nie posiada takich informacji. A gdyby je miał, to by mi ich i tak nie podał, więc na jedno wychodzi. - Eyri kompletnie nie reagował na mój monolog. Nie wzięłam tego zbytnio do siebie. Zadowoliłam się gładzeniem go po grzbiecie. - To co robimy? Ucieczka nie wchodzi w rachubę. Nie wypaliła w przypadku Akademii jako takiej, a do niczego im tu nie jestem potrzebna. A teraz z tą drużyną... Może i nie jest to gruba o zbyt wielkich umiejętnościach samozachowawczych, myśleniu logicznym czy inteligencji jako takiej, ale jak zaangażują jeszcze nauczycieli... Ach, to całkiem bez sensu.
  To może wywieszamy ogłoszenie, że heroiczny wariat o skłonnościach samobójczych poszukiwany? Szanse powodzenia tych planów są równie prawdopodobne w końcu. Nie no, z takimi możliwościami to najlepiej zrobię, jak się z marszu poddam i pokornie, jak owieczka na rzeź idąca, co zresztą jest jak najbardziej możliwe, do tej bandy się przyłączę. 
  Jak ja im, cholera jasna, mogę udowodnić, że nie jestem autorem tego podpisu, by nie mogli mi zaprzeczyć... To, że nikt mnie nie widział i na lekcjach nie byłam nie przejdzie, na co dzień jestem równie obecna. Porównanie atramentu? Ach, wszyscy mamy takie same pióra. Pismo pasuje. Kto mógłby tak dobrze je skopiować? Ktoś od Mneme? Ach, żebym to ja tylko znała patronki chociaż tuzina osób w szkole... Do spisu w życiu się nie dostanę, nie znam nikogo, kto by mógł mi to załatwić. Właściwie prędzej będą mi kłody pod nogi rzucać... Hm.. Eyri, umiesz może tropić?
Wilk zastrzygł uszami. Rozwiń myśl.
 - Może ten idiota zostawił coś niecoś swego zapachu. Nie wiem, potarł nadgarstkiem o listę, musnął ją palcem... Dałbyś radę wychwycić coś takiego?
Wolno skinął głową, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Zerwałam się z łóżka, nagrodzona iskrą bólu od barków. Prochy przestawały działać. Myślałam trzeźwiej, trzymałam się na nogach, ale musiałam bardziej uważać na ruchy rąk. Wolę tak. 
  Trochę pobłądziłam. Właściwie, bądźmy szczerzy, gdybym po drodze nie spotkała pani Filer, nigdy bym nie trafiła. Jej reakcja na mój widok była bezcenna, jakby co najmniej Telksionoe w towarzystwie kilku mechanicznych bestii wielkości niedźwiedzi spotkała. W tempie zawrotnym wyjaśniła mi, gdzie mam iść, niemal tak szybko, jak jej psułam wszelakie instrumenty. Idę o zakład, że jak mnie zbyła, to odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęłam się niemrawo pod nosem. 
  Po mniej niż kwadransie stanęłam pod odpowiednimi drzwiami. Weszłam bezpardonowo. Tym razem rozmowy zamilkły, ale ledwie na chwilę. Nim podeszłam do mego wcześniejszego rozmówcy, tym razem szukającego czegoś w biblioteczce obok biurka, wróciły do normy, może były tylko cichsze, bardziej ukradkowe. Nie przejęłam się tym. Chłopak obejrzał się przez ramię i zmierzył mnie badawczym, choć i niezbyt przychylnym spojrzeniem.
 - Jeśli i tym razem zamierzasz nam lżyć, możesz już wyjść – powiedział chłodno, odkładając pieruńsko starą książkę w skórzanej, zdartej niemal do szczętu oprawie. Odwrócił się do mnie tyłem. Przewróciłam oczami.
 - Spokojna głowa, mam lepsze rzeczy do roboty, nie będę swego bezcennego czasu na waszą żałosną zbieraninę marnować – oznajmiłam zgryźliwie.
 - A więc? Cóż twoją zacną personę sprowadza w nasze skromne progi? - odparł. Mógłby tym tonem zamrozić wodę w szklance, nawet w największy skwar. 
 - Poproszę raz jeszcze tę listę.
 - Wielka Alzuria Inareto zniża się do prośby. Patrzcie państwo, nieprawdopodobne.
Eyri warknął gardłowo, ale uspokoiłam go ruchem ręki.
 - Dasz mi ją na chwilę i stąd znikam.
 - Propozycja nie do odrzucenia – mruknął podchodząc do biurka i sięgając do jednej z szuflad. Jego dłoń zamarła w pół ruchu. 
 - Ale wiesz, że zniszczenie tej listy nic nie zmieni?
 - Za kogo ty mnie masz – prychnęłam. - To by było za piękne, żeby mogło być prawdziwe.
Westchnął i podał mi nieszczęsny skrawek papieru. Powstrzymałam przemożne pragnienie, by zgnieść go w dłoni. Schyliłam się i podsunęłam papierzysko pod nos swego kompana.
 - Zamierzasz wytropić tego oszusta? 
 - A jakże, ja tak łatwo nie pozwalam się wkręcać w idiotyczne przedsięwzięcia. A już na pewno bez konsekwencji dla sprawcy – oznajmiłam, oddając listę. Eyri zaczął węszyć w okolicach biurka. 
 - No tak... Powodzenia w śledztwie – powiedział bez specjalnego przekonania, kiedy w ślad za wilkiem zmierzałam do drzwi. 
 - Spokojnie, pozbędziecie się mej nieznośnej persony przed jakąkolwiek misją – rzuciłam nie oglądając się za siebie, zamykając za sobą drzwi.
  Idę o zakład, że Eyri w imię zemsty za zwlekanie z nadaniem mu imienia i taki marny wybór, wodził mnie celowo tak długo po korytarzach. W pewnej chwili aż musiałam przysiąść pod ścianą, bo mi się słabo zrobiło, jak nigdy. Obyło się bez mdlenia na szczęście, choć oczywiście wielce altruistyczni przypadkowi uczniowie musieli zapytać, czy wszystko w porządku. Tak, wkręcają mnie w chore przedsięwzięcia, słabnę po przejściu kawałka korytarzem, jestem jeszcze na prochach, a już mnie ramiona zaczynają boleć, ale tak. Wszystko w porządku, wypełniliście ten idiotyczny obowiązek zadania tego bezsensownego pytania i dalej możecie żyć swoim banalnym i schematycznym życiem, żaden problem. 
  W końcu, po wiekach wędrówki, Eyri powęszył przy szparze na dole jednych, nie wyróżniających się wcale drzwi w damskim akademiku i przysiadł pod nimi.
 - To tutaj? - zapytałam dla formalności. 
Skinął krótko głową. Postawił uszy na sztorc. Czujny, skupiony. 
 - Kto tu mieszka... - mruknęłam, trochę zaniepokojona. Ale chciałam to załatwić jak najszybciej. Zapukałam, może uda się po dobroci. Ku mojemu kompletnemu osłupieniu drzwi uchyliła pewna znajoma mi już czarnowłosa dziewczyna w różowej tunice w czarne wzorki. Wydawała się równie zaskoczona, co ja.
 - Yhm... Co ty tu robisz? - zapytała zmieszana. Eyri, ignorując jakiekolwiek dobre maniery, po prostu przepchnął się w szczelinie pomiędzy nogami Sephory a drzwiami. 
 - Eyri! - zawołałam go, ale kompletnie mnie zignorował. Sądząc po odgłosach, robił w pokoju mojej nowej znajomej niemożliwy raban. 
 - Przepraszam, on... - powiedziałam do skamieniałej dziewczyny, zwróconej do mnie tyłem. Ciągle blokowała mi widok. Nie zdążyłam dokończyć, bo w tej chwili Eyri wymknął się w pokoju. Trzymając w pysku zmaltretowaną lampę z żółtym karniszem. 
 - Co...?
Wilk porzucił zdobycz u mych stóp. Patrzyłam na niego jak na kompletnego debila. Do czasu, aż lampa się zerwała i w te pędy pomknęła do pokoju. Śledziłam jej chaotyczny ruch troszkę, troszeczkę zagubiona. 
 - Cholera, czym mnie oni naćpali... - rzekłam ździebełeczko oniemiała, mrugając wściekle oczami. Jakby coś tak banalnego mogło zapobiec dalszym zwariowanym halucynacjom.