sobota, 19 sierpnia 2017

Osobliwa przysługa

  Wymiganie się od pobytu w szpitalu dla każdego normalnego człowieka wymagałoby wzniesienia się na szczyty perswazji. Sama kiedy już tam dotarłam ledwo byłam w stanie powiedzieć słowo niebędące przekleństwem. Okazało się, że zwyzywanie pielęgniarki i solidna dawka niezbitych argumentów w postaci, że nie będzie się musiała ze mną użerać czy że poradzę sobie sama, również dały radę. Nawet dostałam zapas leków, bym nie musiała zaglądać do niej później. Czasem opłaca się doprowadzać ludzi na skraj ataku histerii. 
  Właściwie nie do końca pamiętam, jak dotarłam do swego pokoju. Ach, kogo ja oszukuję. Wątek urwał mi się gdzieś w połowie drogi przez korytarz, kwestia zastrzyku z jakimś mocniejszym lekiem, jaki jeszcze dostałam od sanitariuszki (trzy razy mi rękę kuła, bo tak jej ręce drżały, że w żyłę trafić nie mogła).
  W każdym bądź razie, ocknęłam leżąc na łóżku, wciąż ubrana w te same czarne ciuchy. Eyri zastrzygł czujnie uszami, kiedy podniosłam głowę. Wyciągnął się u mego boku na całą długość łóżka. Przez okno widziałam skraj różowego nieba nad lasem. Ze zmarszczonymi brwiami zerknęłam na zegar wiszący na nijakiej, kremowej ścianie. Ach tak. Siódma. Dokładnie za dwadzieścia ósma... Szkoda tylko, że kolację mamy na szóstą trzydzieści. Żołądek, ściśnięty przez wielce ubogą dietę ostatnich dwóch dni, składającą się w głównej mierze z owoców pokroju jeżyn, nawet już nie upominał się o swoje racje. Będzie mnie to kosztować solidną przysługę, ale Annji na pewno znajdzie mi coś do jedzenia. Nie dałam rady się podnieść. Ze zwierzęcym skowytem rzuciłam się z powrotem na poduchy, nagrodzona kolejnymi iskrami cholernego bólu z ramion. Eyri, zaniepokojony, przysunął się bliżej mnie. Ostrożnie liznął mnie w policzek. Czułam, jak mięśnie mi drżą, jak bezwiednie zaciskam do bólu zęby. Bałam się drgnąć. 
 - Przynieś mi to pudełeczko ze stolika – szepnęłam do wilka, głos mi nie drżał, wręcz dygotał. Eyri posłusznie zeskoczył z łóżka. Nawet przez ten lekki ruch sprężyn zacisnęłam mocniej zęby. Nie wiedziałam, że będzie tak źle. Ledwo został ślad... Cholera, szkoda tylko, że nie pod skórą.
  Tabletki połknęłam bez popijania. Mój kompan z przyczyn dość oczywistych miałby problem z nalaniem wody ze dzbanka i doniesieniem szklanki, a sama nie dałabym rady usiąść, tym bardziej wstać. Wilk wrócił na swoje miejsce obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego słabo. Pozostało mi czekać. I mieć nadzieję, że te leki podziałają równie dobrze na żołądek pusty i organizm ździebko odwodniony (za dobrze nie pamiętam, ale kroplówkę rano dali mi na pewno, zatem tylko od rana nic nie piłam. Wyjaśniałoby to również ślad na ręce, a raczej jeden z kilku). Pozostało mi tylko leżeć jak kamienny posąg i czekać. Ignorując w międzyczasie nowe ognisko bólu, w głowie. 
  Przysypiałam, kiedy gwałtownie na jawę sprowadziło mnie pukanie do drzwi. Eyri, również zbudzony, podniósł głowę. 
 - Ali?
Uśmiechnęłam się lekko. Tylko jedna osoba na świecie zwracała się do mnie tym zdrobnieniem.
 - Wejdź - powiedziałam. Wsparta na poduchach usiadłam. W połowie ruchu zamarłam, ale choć ruszyłam ramionami, obyło się bez bólu. Westchnęłam z ulgą, co nie ubiegło uwadze Jeremiemu. Stał na kilka kroków od mojego łóżka, wpatrując się we mnie badawczo swoimi lwimi, bursztynowymi oczami. Co jest zdecydowanie bardziej warte odnotowania, w lewej łapie trzymał miskę przykrytą srebrną pokrywką. 
 - Jak się czujesz? - zapytał, kładąc naczynie na mojej szafce nocnej (pustej. Za mało przebywam w swoim nijakim pokoju, by mieć w nim większy bałagan).
 - Jestem na prochach, więc dobrze.
Jeremi sięgnął po krzesło stojące pod ścianą, pozbył się szlafroka i koszuli szpitalnej go zdobiących i klapnął na nim na metr ode mnie.
 - Niech będzie. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia- zawartość tego oto naczynia w zamian za tę świetną historię.
 - Świetną historię? - powtórzyłam trochę machinalnie, zajęta wpatrywaniem się w lśniącą pokrywkę.
 - Tak, świetną historię. Coś mi się zdaje, że te rany na twoich ramionach nie powstały od wpadnięcia w jeżyny.
 - To całkiem długa opowieść. Mogę dostać zapłatę na kredyt zaufania? - powiedziałam zaczepnie, z lekkim uśmieszkiem. Jeremi rozłożył bezradnie ręce, znaczy, wziąwszy pod uwagę futro je porastające, łapy. 
 - Gdzieżbym śmiał odmówić. - Zamaszystym gestem uniósł pokrywkę.
 - Rosół? - rzekłam sceptycznie, kiedy doszedł do mnie charakterystyczny zapach.
 - Wątpię, byś w czasie swej wyprawy normalnie jadła. Raczej mdłości ci nie potrzebne.
Dalej nie dyskutowałam. Oparłam przyjemnie ciepłą miskę o kolana i pochłonęłam zupę szybko.
 - A zatem – zaczął, kiedy już w moich ustach zniknęła ostatnia niteczka makaronu – mogę liczyć na wersję pełną twych przygód i raportową dla pani Wavelay, czy zostałem podle wykorzystany i mam odejść z kwitkiem? - rzucił zaczepnie.
 - Wavelay? Ciebie o to pytała?
Czyżby kochana dyrektoreczka wreszcie się zorientowała, że ostatni raz jej prawdę powiedziałam pierwszego dnia akademii, kiedy poprosiła mnie o imię?
 - Tak, widocznie stwierdziła, że mi ufasz najbardziej z całego personelu szkoły. Czuję się zaszczycony, a nawet czułbym się jeszcze bardziej uhonorowany, gdyby to się nie wiązało z koniecznością tłumaczenia wszystkich twych posunięć. Co ci odbiło, że tak zwyzywałaś Juranda?
 - Juranda? - Zmarszczyłam wymownie brwi.
Jeremi przeczesał pazurami swoją grzywę. Miał na jej punkcie lekką obsesje, mył ją kilkakrotnie razy częściej niż ja własne włosy.
 - Przewodniczący Drużyny ekspedycyjnej. Podobno wparadowałaś do ich kwatery wściekła jak osa i zaprzeczając jakobyś chciała się do nich przyłączyć, obraziłaś niewybrednymi słowy. 
 - Same szpicle... - mruknęłam pod nosem, odkładając miskę. 
 - Nie zaprzeczasz?
 - Przejaskrawione, ale owszem, byłam tam. To od czego mam zacząć opowiadać o mej wyprawie do lasu?
 - Może od początku?
A zatem na spokojnie, obserwując zabarwione słońcem chmury mknące po niebie za oknem, opowiedziałam pełną wersję. Cholera, z każdym słowem coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że to brzmi jak powalony sen. Mój przyjaciel jednak słuchał z uwagą, od czasu do czasu kiwając głową. Najdziwniejsze było to, że Eyri przysnął. Kompletnie nie bał się tego oto lwiego człeka. Ale jeśli tak znał się na ludziach, to jego antypatia skierowana do Sephory była tym bardziej niepokojąca... 
 - I dalej, jak już pewnie pamiętasz świetnie, wpadłam w twe ramiona i film mi się urywa.
 - Tego się nie dało zapomnieć. Na śmierć mnie wystraszyłaś. Następnym razem chociaż uprzedź, że masz zamiar mdleć.
 - Tak, z pewnością zapamiętam – odpowiedziałam z przekornym uśmieszkiem.
 - A jak brzmi wersja oficjalna?
 - Hm... A ta nie przejdzie?Jest na tyle absurdalna, że i tak wezmą ją za wymysł. Po co się wysilać...
 - To mogłoby byś twoje motto.
 - Doprawdy? Co ja poradzę, że żyjemy w świecie, w którym ludzie dają się zmuszać do robienia rzeczy nie dających im żadnych korzyści, choćby przyjemności? Czasem czuję się jak jedyna zdrowa na umyśle istota w całym tym bajzlu... 
 - To ja również zaliczam się do nich? - zagadną z figlarskim błyskiem w oku.
 - Mógłbyś żyć własnym życiem jako zwierzę. Cholera, ile bym dała za taką możliwość...
 - Nie należę do tych, którzy uciekają. 
 - A ja tak. Nie angażuję się w przedsięwzięcia, w których nie mam prawa nic zyskać, a mogę tylko stracić. W tym i życie.
 - Czyli gdybyś tylko mogła, przeszłabyś na stronę Telksionoe?
 - Co ty wymyślasz?! To równie dobre, a może i gorsze od mej obecnej pozycji. Chcę odejść, żyć sobie w spokoju na własną rękę, a nie sprzymierzać się z cholerną Telką-Melką!
Parsknął śmiechem.
 - To ja mam też taki przeuroczy pseudonim?
Spojrzałam na niego złowrogo, ale z cieniem uśmiechu na ustach.
 - Jeszcze na taki nie zasłużyłeś.
 - Cóż takiego mam zatem zrobić, by go zdobyć? 
 - Spokojnie, kiedyś się doczekasz – żartobliwie pokazałam mu język. Zaśmiał się cicho.
 - Gdybyś chociaż raz na jakiś czas pokazała tę twarz światu... - mruknął, nagle jakby zamyślony.
 - Co? - spojrzałam na niego badawczo.
 - Gdybyś przestała zamykać się w sobie i na sam widok kogoś obcego zamieniać się w jeżozwierza...
 - Jeżozwierza?
 - No, wystawiać kolce i warczeć...
 - Jeżozwierze nie warczą. - Byłam komicznie nieustępliwa.
Machnął łapą, zirytowany. Dziwne.
 - Nie o to chodzi. Po prostu... gdybyś tylko dała komuś szansę, mogłabyś mieć normalnych przyjaciół...
 - Nie potrzebuję ich. Mam ciebie, zwierzęta, a i Eyriego. - Pogłaskałam go delikatnie po grzbiecie. 
 - Eyri? Tak ma na imię twój nowy towarzysz? Całkiem ładnie... Ale mniejsza o to. Czuję się zaszczycony, że tak o mnie myślisz, ale... nie zastąpię ci kogoś w twoim wieku. 
 - No faktycznie, jesteś na to za inteligentny – zauważyłam kpiąco. Parsknął.
 - Dobrze wiesz, co mam na myśli. 
Przeczesałam palcami włosy. Bure, skołtunione i za kark sięgające, w nijakości mogące konkurować z moim pokojem.
 - A ty równie dobrze wiesz, dlaczego tak starannie wybieram ludzi, których do siebie dopuszczam.
Westchnął.
 - Po prostu nie odpychaj tak wszystkich, w porządku? Hm, załóżmy, że to taka przysługa dla mnie.
Spojrzałam na niego spod brwi uniesionych na połowę czoła.
 - Osobliwa prośba.
 - A sądziłem, że rzeczy nudne cię nie interesują. Tak się staram...
Zaśmiałam się cicho.
 - Niech będzie. Ale nic nie gwarantuję i robię to tylko dla ciebie.
Jeremi wstał z krzesełeczka i wyciągnął się, aż przesadnie.
 - To w takim razie mogę z czystym sumieniem pozwolić ci dalej spać. 
Zręcznym, typowo kocim ruchem zwinął miskę, pokrywkę na niej położył i ruszył do wyjścia. Odwrócił się jeszcze przy samych drzwiach.
 - Dobrej nocy – rzuciłam miękko.
Spojrzał mi wprost w oczy.
 - Dobrej, dobrej... Zdrowiej mi tam. I pamiętaj o obietnicy.
Pokazałam mu język. Z cieniem uśmiechu na pysku odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Przeciągnęłam się na łóżku i zsunęłam niżej z poduch. Eyri oddychał głęboko, pochrapując z cicha. Za oknem zapadła głęboka szarówka. Ziewnęłam przeciągle. Oczy mi się same kleiły. Przykryłam się po szyję kołdrą i zmrużyłam powieki. Pewnie to zasługa leków. W normalnych okolicznościach nie odpłynęłabym w ciągu byle kilku sekund w ocean snów, mar i innych takich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz