sobota, 8 lipca 2017

Czasami życie wybiera za nas

Żywy szkielet kamiennego gmaszyska przeciągał się leniwie w skąpych promieniach bladego słonecznego oka uchylającego powiek mgły ponad wzburzoną grzywą drzewnych czupryn poruszanych delikatnym oddechem letniego podmuchu. Zdawało się, że bór oddycha monotonnie i przerażająco spokojnie, jakby zupełnie obojętny na ludzką tragedie. Bo czemuż winne drzewa i cóż może je obchodzić los jednej z wielu mrówek pełzających po jej korzeniach? Orszak żałobników powoli posuwał się żwirową ścieżką. Zgrzyt przypominał odgłos przesuwających się trybików, co mogłoby znów przypomnieć grupie ekspedycyjnej wydarzenia ostatniej nocy, gdyby byli w stanie, choć przez chwilę o nich nie myśleć. Nie mniej hałaśliwie pracował umysł Sephory, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie słyszała żadnych głosów dookoła siebie, a tylko nieznośny szum w głowie. Nie widziała też za wiele przez falującą zasłonę łez. Starała się połykać łzy i tłumić jęki, choć skutkowało to bolesnym uciskiem w gardle i lekkimi zawrotami. Tak jakby świat był jeszcze za wyraźny i za mało ruchomy - przemknęło jej przez myśl, gdy oparła się o pobliski nagrobek. Ktoś podtrzymał ją i chyba zapytał czy nic jej nie jest, ale nie była w stanie zidentyfikować swego dobroczyńcy. Może to ten sam, co szturchnął ją, gdy omal nie zapomniała rzucić swojej grudki ziemi na trumnę. Wciąż pamiętała to przerażające dudnienie, gdy ciężar spadł na gładkie wieko. Jak udało im się to wszystko przygotować w tak krótkim czasie, a może w jakiś sposób spodziewali się tego. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Może i na nią czeka takie ostatnie przytulisko. Z zamyślenia znów wyrwało ja coś prozaicznego. Jakieś maleńkie zwierzę czmychnęło prosto spod jej stóp, tak, że omal nie straciła równowagi, co skutkowałoby bolesnym spotkaniem z podłożem. Skrzywiła się z niezadowoleniem, jak człowiek, który nie do końca jeszcze zbudził się ze snu. Zaraz jednak zalała ją kolejna fala otępienie pogrążając w nieokreślonym poczuciu winy. Wiedziała, że nie odpowiada za to, co się stało, a jednak im dłużej się nad tym zastanawiała tym bardziej czuła się godna kary. Przecież nie ona go zabiła. Przecież nie ona wybrała sobie matkę. W jadalni panowała smętna cisza. Tylko od czasu do czasu wzbierały szmery, ale nieśmiałe i jakby ze skrywanym wstydem. Dziewczyna usiadła w kącie i idąc za przykładem pozostałych zajęła się rozgrzebywaniem swojej porcji śniadania. Nie było ono wcale tak złe. Jednak wciąż w ustach czuła jeszcze żelazny posmak krwi z przegryzionej wargi. Powinna nauczyć się nad sobą panować. Jedzenie zdawało się jej rosnąć w ustach, więc zdecydowała się pomóc sobie w trawieniu łykiem herbaty. Oczywiście i tu nie miała szczęście. Niespodziewane gorąco płynu wydęło jej policzki, a z oczu wycisnęło wilgotne kropelki. Gdy ciecz wreszcie ochłodziła się nieco w jej ustach odchyliła nieco głowę, by łatwiej spłynęła po gardle. Gdy otworzyła oczy omal nie spadła z krzesełka. Z fresku uśmiechała się do niej piękna i młoda twarz Telksinoe. Czy była do niej podobna. Przejrzała się w wypukłej powierzchni łyżeczki. Czy była podobna do swojej patronki. Z goryczą pomyślała o ożywionej lampce podskakującej po jej pokoju, kiedy nikogo akurat nie ma w pobliżu. Dlaczego odziedziczyła tę właśnie moc? Czy jej patronka nie miała jakiś mniej rozpoznawanych? Chwyciła ręką swoje grube warkocze łącząc je w kitkę i jeszcze raz zerknęła na portret na suficie.
- Co robisz? – Odezwał się do niej znajomy głos.
- Nikodem?! – wykrzyknęła zaskoczona, na chwilę ściągając na siebie wszystkie spojrzenia. Poczuła uderzenie gorąca i pewna była, iż jest w tym momencie czerwona na policzkach jak burak. Na szczęście powrót ciszy spowodował też spadek zainteresowania jej osobą. Celowo zaczęła mówić przyciszonym głosem. – Myślałam, że jesteś na akcji i nie możesz się wyrwać.
- Musiałem – uśmiechnął się nieco wymuszenie – przykro mi, że spotykamy się w tak przykrych okolicznościach.
- Chyba raczej nie mamy wyboru i nie mamy jak widać także szczęścia. Ale jednak znalazłeś mnie, przyprowadziłeś tu i nie pozwoliłeś bym stała się potworem. Jestem ci za to wdzięczna.
- Nie masz, za co być wdzięczna, Sefi, zawsze byłaś po prostu sobą i tak byś tu trafiła
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Jeszcze raz zebrała włosy i wpatrzyła się w swoje wykrzywione odbicie w główce sztućca.
- Jestem do niej podobna – westchnęła. – gdybym tylko inaczej spięła włosy.
- Mój głupiutki wróbelku – szepnął gładząc ją po głowie – jesteś silniejsza niż myślisz. Wiem że mi nie uwierzysz, ale przynajmniej przestań gdybać. A teraz wybacz…
Skłonił się szarmancko i ucałował jej bladą dłoń.
- Niestety i mnie dotyczy ta przykra sprawa. Postaram się jeszcze znaleźć chwilkę na rozmowę, ale sama wiesz… moje życie jest tam na poligonie i chyba nadto się do tego przyzwyczaiłem zapominając, co do mnie na leży…
- Nie obwiniaj się
- I ty mi to mówisz? – zapytał retorycznie zmierzając w stronę stolika dyrekcji. Czekali tam na niego przedstawiciele grupy ekspedycyjnej. Rozmawiali na tyle długo, że w normalnych okolicznościach nie mieli by już szansy żeby, choć skosztować śniadania, ale tego dnia nikomu się nie spieszyło. Nagle Jurand wskoczył na krzesło i przemówił z mocą.
- Współuczniowie i przyjaciele – tu przełknął głośniej jakby starał się wstrzymać od płaczu – jak wiecie straciliśmy zeszłej nocy ukochanego towarzysza i mam niestety dla was kolejną przykrą wiadomość… nasza koleżanka Lotha nie czuje się najlepiej – odchrząkną czując niewłaściwość tego określenia – ale nie możemy pogrążyć się w żałobie, bo wojna traw nadal. Wiem że to może nie właściwy moment… potrzebujemy ochotników, by zajęli miejsce… to znaczy spróbowali…Kto chętny do nas dołączyć niech się wpisze na listę przy drzwiach.
Wyraźnie mówienie było dla niego ogromnym wysiłkiem, bo po tej oracji opadł ciężko na krzesło. Sephora czuła się jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Cała plątanina myśli. Czuła, że nie może pozostawać dłużej bezczynna. Ale walczyć przeciw matce? Ona nie wahałaby się – przemknęło jej przez myśl rozważanie z dnia poprzedniego. Siedziała jednak nadal przy stoliku niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Oto nadarzyła jej się wspaniała okazja by pokazać, że nie jest taka jak jej opiekunka. Dlaczego więc nie wiedziała wciąż czy to błogosławieństwo czy przekleństwo? Grono pedagogiczne i grupa ekspedycyjna zniknęli za tylnym wyjściem. Uczniowie po kolei rozchodzili się do swoich pokoi, pojedynczo lub grupkami. Wyglądali jak upiory z podkrążonymi oczami i zbladłą cerą. Wszyscy zresztą chodzili jak we śnie mijając beznamiętnie listę. Podobno zajmowanie miejsca zmarłego przynosi pecha. Jej to nie groziło, a tak przynajmniej sądziła. Czy można gorzej trafić? Opiekunka, która jest za razem twoim najgorszym wrogiem, przyjaciele, którzy znienawidzą cię, jeśli dowiedzą się, kim jesteś… Bezmyślnie zaciskała i rozprężała dłoń wokół cienkiego, zgrabnego długopisu, który nie pamiętała, w jaki sposób znalazł się w jej ręku. Wreszcie, gdy gotowa już była uznać, że jest sama i tylko psotny wietrzyk wydymał długie firany i szemrał w fałdach ciężkich zasłon podeszła do tablicy. Zwyczajny kawałek czystego papieru urósł w jej oczach do rozmiarów jakiejś trójgłowej bestii. Niepewnie postawiła pierwszy znak. Teraz już nie mogła się wycofać. Pewnie dokończyła podpis. Zerknęła jeszcze raz i jakby bojąc się, że za chwilę zwątpi o słuszności swojej decyzji, która teraz obejmowała ja miłym ciepłem i pozwalała na chwilę zapomnieć o straszliwych przeżyciach, wybiegła z pomieszczenia. W zasadzie przecież jej postępowanie przeczyło logice: będzie musiała się ujawnić, będzie musiała walczyć z matką, będzie musiała stawać wobec nowych niebezpieczeństw i dylematów.  
***
Ledwie jej sylwetka zniknęła w półmroku korytarza zza kotary jak złośliwy chochlik wychynęła przebiegła twarzyczka Isweny. Myliłby się ten, kto sądziłby, iż gotowa była tak łatwo zapomnieć dawną urazę i nawet niedawne wydarzenia nie wpłynęły na zmianę jej stosunku do czarnulki. Nie rozumiała jej i dlatego nie znosiła jej jeszcze bardziej. Teraz miała okazję na rewanż, po którym jej koleżaneczka się nie pozbiera. Rozejrzała się czy na pewno jest sama i z chytrym uśmieszkiem zbliżyła się do listy. Zastanowiła się chwilę ważąc w dłoni pióro i dziękując muzom za swoją fotograficzną pamięć sprawnie podrobiła podpis Alzurii. Niech się teraz martwi jak z tego wybrnąć. A może, jeśli dopisze jej szczęście skończy tak jak Dorian. Z gorzkim zadowoleniem uczennica stwierdziła, że nie czułaby się specjalnie nieszczęśliwa z tego powodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz