Noc, cichy strumień mroku przelewający się przez srebrne palce
księżyca. Dobra, łaskawa ciemność otuliła ukryte w lesie gmaszysko
akademii, przycupnięte na polanie jak szkielet olbrzyma, który powołany
został nagle do lepszego życia i zamiast ciałem powlekł się ornamentami i
światłem. Dookoła szumiał las, a powietrze przesycone świeżymi
aromatami rosy i igliwia wdzierało się do pomieszczeń przez uchylone
okna. Muślinowe firaneczki i ciężkie kotary wyginały się w hipnotycznych
splotach łasząc się do stojących przy nich zbroi i obrazów. Uczniowie,
przeobrażeni w skulone postacie zatopione w puchy pogmatwanych pościeli
spoczywali cicho pogrążeni w snach, a ich równe oddechy szeleściły pod
kopulastymi sklepieniami, jak roje jesiennych liści zapędzone figlarnym
wietrzykiem za próg domu. Nie wszyscy jednak spali. W salonie przy
dębowym, owalnym stoliku zapadnięta w fotel ze swą robótką siedziała p.
Athena. Co jakiś czas jej modre oczy przymykały się i nauczycielka
drzemała poświstując z cicha. Przebudziwszy się zrywała się z miejsca i
podchodziła do okna, delikatnie unosiła zasłonę, po czym intensywnie
wpatrywała się w mrok.
- Powinni już wrócić - mruczała i znów
wracała do swych zajęć. Właśnie zdarzyło jej się przysnąć, gdy drzwi
rozwarły się i do środka wpadli członkowie grupy ekspedycyjnej. Jurand i
Kaspian podtrzymywali za ramiona nieprzytomnego Doriana, a dziewczęta
niosły zwoje zakrwawionych bandaży, które co i rusz starały się dociskać
do ran przyjaciela.
- Medyka! - wrzasnęła Lotha, odzyskując mimo
zmęczenia dawną werwę. Athena zbudzona już samym wtargnięciem młodzieży
do gmachu teraz otrząsnęła się z odrętwienia w jakie wprawił ją widok
jednego z uczniów w takim stanie i zaczęła pospiesznie wydawać komendy.
-
Jurand, Kaspian, ułóżcie go tu na stole - rozkazała, gdy znaleźli się w
gabinecie pierwszej pomocy. Jej głos spokojny, aczkolwiek stanowczy
odbijał się od ścian i wracał do nich jakby zdwojony.
- Ambra
wezwij panią dyrektor, Ferina biegnij natychmiast po Florę, Gerda
zawiadom magów, Lotha napij się wody i postaraj się opanować, twoja
histeria w niczym nie pomoże.
Dziewczyna pociągnęła nosem i z
wdzięcznością ujęła w dłoń podaną przez opiekunkę chusteczkę. Do
pomieszczenia wpadły dziewczęta informując, iż wszystkie najważniejsze
osoby zostały powiadomione i zapytując jak jeszcze mogą być pomocne.
- Obudźcie wszystkich, którzy znają się na magii zielarskiej i uzdrawiającej, potrzebujemy rąk do pracy.
-
Czy on umrze? - zapytała Lotha wciąż nie mogąc powstrzymać łez. Ledwie
wczoraj Dorian wyznał jej wreszcie miłość. Teraz czuła się niejako za
niego odpowiedzialna i nie chciała go stracić.Cała Akademia zawrzała w
tym czasie nerwową krzątaniną. Medycy profesjonaliści i ci zupełnie
niezdatni do niczego biegali po korytarzach, pukano do drzwi i wyciągano
ludzi z łóżek. Słychać było tupot bosych stóp i szelest nocnych
koszuli. Ze zgrozą Athena odkryła, że postawiono na nogi cała szkołę.
Osobom zgoła nieprzydatnym w akcji ratunkowej kazano udać się do salonu i
tam oczekiwać rezultatów, zaś wszystkich, którzy mogli coś pomóc
zaangażowano przy ratowaniu chłopaka. Rany były straszne. Sączyła się z
nich brudna krew tworząc czerwone plamy na czarno-białej posadzce. Skóra
była porozrywana, a pod cienką warstwą poszarpanych mięśni ukazywały
się kości. Czerwone policzki młodzieńca i rozpalone czoło zraszał pot.
Co jakiś czas otwierał oczy, krztusił się krwią i wiódł dookoła
nieobecnym przymglonym spojrzeniem.
- Pokonaliśmy go? - szeptał
pytająco i z lękiem jakby świadomość niespełnionego zadania miała
decydować o jego życiu i śmierci. Jego ukochana nie odstępowała go na
krok. ściskała jego drżącą dłoń i patrząc przez łzy odpowiadała.
-
Tak kochany, pokonałeś go. Ocaliłeś nas wszystkich. - choć wiedziała,
że nie do końca jest to prawdą. Godziny wlekły się niemożliwie. Ruchy
chirurgów stawały się coraz bardziej nerwowe, ale mimo zdwojonych
wysiłków stan poszkodowanego pogarszał się. Wreszcie Athena wyszła do
salonu i wezwała resztę grupy ekspedycyjnej.
- Jeśli chcecie go jeszcze pożegnać - powiedziała lekko zmienionym głosem - to teraz.
***
W
salonie panowała cisza odmierzana monotonnym tykaniem stojącego pod
ścianą zegara. Na środku stolika stała lampka naftowa, wewnątrz której
pełgał sztylecik ognistego płomyka. Cały pokój zasnuty był migotliwą
siwo-złotą mgłą osiadającą na meblach i rozwichrzonych czuprynach. Za
każdym razem gdy szmery w pokoju medycznym nasilały się zgromadzeni
wstrzymywali oddech starając się dosłyszeć słowa wyroku. Życie lub
śmierć na tej chybotliwej wadze zawisły wszystkie myśli młodych ludzi.
Wreszcie drzwi otworzyły się i wyszła z nich p. Flora. Wyglądała jak
jakiś upiór wyciągnięty w samo południe wprost z grobu. Jej cera była
blada, włosy zlepione potem, mimo iż spięte w kitkę spadały teraz spod
poluzowanego czepka na ramiona brzydkimi, tłustymi strąkami, a przez
policzki ciągnęły się purpurowe smugi od ciągłego ocierania łez
umazanymi we krwi rękami. Powiodła dookoła nieobecnym spojrzeniem i
ruszyła przed siebie ciemnym korytarzem. Po niej zaczęli wylegać z
ambulatorium pozostali uczestnicy operacji w stanie nie wiele lepszym
jeśli nie gorszym niż ona. Pytające spojrzenia spoczęły jednak od razu
na niemianowanej wychowawczyni wszystkich roczników p. Athenie. Starała
się uśmiechnąć, powiedzieć coś budującego, ale zamiast tego jej usta
wygięły się w jakimś dziwnym grymasie. Przeczesała włosy i z rezygnacją
kręcąc głową szepnęła.
- Odszedł, nic więcej nie można było zrobić.
Za
nią w kącie przystanęła grupa ekspedycyjna. Stanęli kołem i złożyli
sobie ręce na ramionach jak w czasie narady przed bitwą. Przez
zgromadzeniem przebiegły zduszone szmery jak stado szczurów, które nagle
wyległy z podziemnych pieczar, by siać lęk i pytania, których nie da
się w takich chwilach uniknąć, a na które odpowiedzi zwyczajnie nie
istnieją.
- Zaparzę herbatę - szepnęła nauczycielka nie mogąc dłużej znieść pytających spojrzeń.
***
Kolejne
chwile bolesnego napięcia i ciszy niespokojnie świdrującej w uszach i
milczenia wgryzającego się w każdą myśl, plączącego jej wątek jak
rozbrykany kociak nitkę. Nie było to milczenie przyjaciół pełne
radosnego oczekiwania, spokojnej bliskości i nadziei, była to w pełnym
słowa znaczeniu cisza grobowa, tak gęsta iż nie było widać twarzy, a
tylko woskowe maski jakby pośmiertne. Nie wykluczone, iż przyczyniały
się do tego niemiłosiernie kopcące świece ułożone niedbale na
rzeźbionych ciężkich komódkach pod ścianami. Wosk skapywał na serwetki i
plamił blaty, mosiężne zdobne w poskręcane liście i kwiaty uchwyty.
Ciężkie secesyjne meble rozmywały się w oparach. Obite kwiecistymi
materiałami kanapy o powyginanych cienkich nóżkach zdawały się wisieć w
powietrzu, okna skłaniały się ku nim zamglonymi oczami szyb w których
połyskiwały drobinki gwiazd. Nikomu nie przyszło do głowy by pofatygować
się do włącznika i zapalić światło. Zresztą dyrektorka uznała, iż
przesiadywanie w skąpych strojach nocnych w ciasnym pokoiku, będzie
mniej gorszące przy równie ograniczonym oświetleniu. W końcu skoro
uczniowie ledwo będą widzieć swoje twarz nie wpadnie im do głowy, żeby
zaglądać koleżankom po łydkach. Może to i dobrze, bo podkrążone oczy i
włosy w nieładzie nikomu nie dodawały uroku. Wreszcie p. Athena wróciła z
tacą, na której złożyła rzędy parujących gorącym napojem filiżanek i
imbryczkiem przewieszonym przez przedramię. Ona jedna w każdych
okolicznościach wyglądała kwitnąco. Gdy podchodziła do uczniów rozdając
filiżanki ze wstydem odwracali twarze zalane potokami łez. Ten jakże
oszczędny ruch na chwilę zaburzył kamienną powagę otoczenia, jednak
tylko na moment. Wnet znów wszyscy pogrążyli się w oparach milczenia.
Siedzieli wpatrując się beznadziejnie w przestrzeń. Cóż innego pozostało
do zrobienia. Nagle ciszę przeszył rozdzierający szloch. Gniewne
spojrzenia skupiły się na Locie, która z mocno podkurczonymi kolanami
wypłakiwała w nie teraz swoją rozpacz.
- Loti - przemówił
potwornie blady Jurand nie swoim głosem, którego barwa przypominała do
złudzenia papier ścierny, a dźwięki dolatywały jakby zza ściany - Loti
nie możesz się zadręczać. Proszę nie płacz.
Nachyliwszy się jeszcze bliżej jej ucha dodał szeptem.
- Nie dodawaj im cierpień.
Dziewczyna
pociągnęła bezceremonialnie nosem i utkwiła w nim zamglone spojrzenie.
Przetarła oczy i szepnęła nieco bardziej natarczywie
- Nie rozumiesz co czuje, nie możesz tego wiedzieć
Kaspian,
którego wojownicza natura domagała się na przekór wszelkim konwencjom
aktywnego działania, w każdej sytuacji, zerwał się i zrobił kilka kroków
po pokoju. Kolejny już emocjonalny wybuch w tym mdłym grzęzawisku
użalania się nad sobą powitany został już z mniejszą dezaprobatą, a może
nawet wywołał lekkie ożywienie.
- Przeklęta Telksinoe! Loti
obiecuję ci, że pomścimy śmierć Doriana, choćby miało nas to kosztować
życie. Wybijemy co do nogi jej po tysickroć przeklęte żmijowe plemię.
Każemy im umierać tak jak naszemu przyjacielowi. A kiedy już dobrze
wypłuczemy miecze w ich krwi ściągniemy za kudły ta wiedźmę z jej
piedestału i włączymy w poczet jej martwego pomiotu. Niech sobie rządzi
nimi w piekle. Są siebie warci.
- A jeśli - odezwał się cichy lecz
zdecydowany głos od strony okna. - a jeśli ona nie jest zła, albo choć
jej dzieci. Może nie wszystkie są... są takie jak myślicie.
Mówiła
ciemna postać powoli wchodząca w mdłą poświatę ognistych płomyków.
Wreszcie rozpoznano w niej Sephore. Włosy miała spięte w dwa dość grube
ciemne warkocze, a luźna, dwuczęściowa, szara piżama unosiła się lekko
pod wpływem jej przyspieszonego oddechu. W ciemnościach połyskiwała
tylko biała wstążeczka, którą przewiązana była w pasie i dyskretna
koronka przy szyi i na rękawach. Na ramiona zarzucony miała szlafrok
wyszywany w srebrnawe ptasie skrzydła w nieco ciemniejszym kolorze.
Stała przed nimi jakby nieco zmieszana i nieśmiało spuszczała głowę
wpatrując się w czubki miękkich bucików, którymi rozgarniała włosie
dywanu. Jej pojawienie się tak nagle i jakby z zupełnej nicości
zaskoczyło na chwilę wszystkich do tego stopnia że zaniemówili. Nikt nie
dostrzegł jej wcześniej siedzącej na ławeczce pod oknem, tara zaś nie
tylko ujawniła się, ale też śmiała wyrazić własne zdanie zupełnie
odbiegające od zaistniałej sytuacji. Została więc potraktowana jak
intruz i prawdopodobnie właśnie tak się czuła przeklinając w duchu swą
nadto gwałtowną reakcję.
- Jeśli masz co do tego wątpliwości to zobacz co zrobili Dorianowi - mruknęła Gerda.
-
Daj jej spokój - wtrąciła - Ambra. Wszyscy wiedzą że Sefcia to
niepoprawna idealistka. Idaliści... ci zawsze ginął zbyt młodo. Gdyby
Dorian mnie wtedy nie osłonił, to moje zwłoki leżały by teraz w
ambulatorium pod białym prześcieradłem.
Wzdrygnęła się jakby nagle poczuła zimno wpływające do pokoju przez uchylone dla oczyszczenia atmosfery okna.
-
Przestań - syknęła Ferina, której wyraźnie wspominanie ostatnich
wydarzeń sprawiało niemal fizyczny ból. W końcu jako medyk powinna jakoś
zareagować, nie dopuścić do tego co się stało.
Sefora nadal stała
ogłupiała opierając dłoń na stoliku. Cienie od płonącej na środku lampy
kładły się na jej piegowatej twarzy dając jej wyraz niemal baśniowy,
ale bynajmniej nie przerażający. Po policzku stoczyła jej się łza
wyrażając w jednym geście podwójne cierpienie.
- Ja nie mówię, że
to dobrze, ale - nie ustępowała czerwieniąc się coraz mocniej - może
ona... może gdyby był ktoś z taką mocą, to może nie musiałby od razu
robić takie straszne rzeczy. Przecież rodziny się nie wybiera. nie można
tak uogólniać. Czy wtedy też chcielibyście tego kogos rozszarpać choć
jest dobry.- czuła dziwną suchość w gardle, a język plątał się jej coraz
bardziej.
- Głupia jesteś! - parsknął Kaspian - lepiej by ci było
się nie odzywać, bo jak coś powiesz to można by się rozchorować od
takiej ilości bzdur w jednym zdaniu
Nagle odzyskując pewność siebie dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i wycedziła przez zęby.
- Tak sądzisz? Dobrze w takim razie zabieram mój idealizm z przed twych arcy wrażliwych ocząt, żebyś się nie rozchorował.
Chwyciła
jakąś książkę spod stolika, pozorując, że to po nią tylko przyszła i
wróciła na swoje miejsce zasłaniając okładką sączące się z oczu słone
kropelki. Nie mogła jednak odzyskać dawnego spokoju i spojrzeć na
współuczniów tak jak dawniej. Czuła się jak osaczone zwierze. Cicho więc
wymknęła się z saloniku i pobiegła do swojego pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz