piątek, 23 czerwca 2017

Tragiczna noc

Noc, cichy strumień mroku przelewający się przez srebrne palce księżyca. Dobra, łaskawa ciemność otuliła ukryte w lesie gmaszysko akademii, przycupnięte na polanie jak szkielet olbrzyma, który powołany został nagle do lepszego życia i zamiast ciałem powlekł się ornamentami i światłem. Dookoła szumiał las, a powietrze przesycone świeżymi aromatami rosy i igliwia wdzierało się do pomieszczeń przez uchylone okna. Muślinowe firaneczki i ciężkie kotary wyginały się w hipnotycznych splotach łasząc się do stojących przy nich zbroi i obrazów. Uczniowie, przeobrażeni w skulone postacie zatopione w puchy pogmatwanych pościeli spoczywali cicho pogrążeni w snach, a ich równe oddechy szeleściły pod kopulastymi sklepieniami, jak roje jesiennych liści zapędzone figlarnym wietrzykiem za próg domu. Nie wszyscy jednak spali. W salonie przy dębowym, owalnym stoliku zapadnięta w fotel ze swą robótką siedziała p. Athena. Co jakiś czas jej modre oczy przymykały się i nauczycielka drzemała poświstując z cicha. Przebudziwszy się zrywała się z miejsca i podchodziła do okna, delikatnie unosiła zasłonę, po czym intensywnie wpatrywała się w mrok.
- Powinni już wrócić - mruczała i znów wracała do swych zajęć. Właśnie zdarzyło jej się przysnąć, gdy drzwi rozwarły się i do środka wpadli członkowie grupy ekspedycyjnej. Jurand i Kaspian podtrzymywali za ramiona nieprzytomnego Doriana, a dziewczęta niosły zwoje zakrwawionych bandaży, które co i rusz starały się dociskać do ran przyjaciela.
- Medyka! - wrzasnęła Lotha, odzyskując mimo zmęczenia dawną werwę. Athena zbudzona już samym wtargnięciem młodzieży do gmachu teraz otrząsnęła się z odrętwienia w jakie wprawił ją widok jednego z uczniów w takim stanie i zaczęła pospiesznie wydawać komendy.
- Jurand, Kaspian, ułóżcie go tu na stole - rozkazała, gdy znaleźli się w gabinecie pierwszej pomocy. Jej głos spokojny, aczkolwiek stanowczy odbijał się od ścian i wracał do nich jakby zdwojony.
- Ambra wezwij panią dyrektor, Ferina biegnij natychmiast po Florę, Gerda zawiadom magów, Lotha napij się wody i postaraj się opanować, twoja histeria w niczym nie pomoże.
Dziewczyna pociągnęła nosem i z wdzięcznością ujęła w dłoń podaną przez opiekunkę chusteczkę. Do pomieszczenia wpadły dziewczęta informując, iż wszystkie najważniejsze osoby zostały powiadomione i zapytując jak jeszcze mogą być pomocne.
- Obudźcie wszystkich, którzy znają się na magii zielarskiej i uzdrawiającej, potrzebujemy rąk do pracy.
- Czy on umrze? - zapytała Lotha wciąż nie mogąc powstrzymać łez. Ledwie wczoraj Dorian wyznał jej wreszcie miłość. Teraz czuła się niejako za niego odpowiedzialna i nie chciała go stracić.Cała Akademia zawrzała w tym czasie nerwową krzątaniną. Medycy profesjonaliści i ci zupełnie niezdatni do niczego biegali po korytarzach, pukano do drzwi i wyciągano ludzi z łóżek. Słychać było tupot bosych stóp i szelest nocnych koszuli. Ze zgrozą Athena odkryła, że postawiono na nogi cała szkołę. Osobom zgoła nieprzydatnym w akcji ratunkowej kazano udać się do salonu i tam oczekiwać rezultatów, zaś wszystkich, którzy mogli coś pomóc zaangażowano przy ratowaniu chłopaka. Rany były straszne. Sączyła się z nich brudna krew tworząc czerwone plamy na czarno-białej posadzce. Skóra była porozrywana, a pod cienką warstwą poszarpanych mięśni ukazywały się kości. Czerwone policzki młodzieńca i rozpalone czoło zraszał pot. Co jakiś czas otwierał oczy, krztusił się krwią i wiódł dookoła nieobecnym przymglonym spojrzeniem.
- Pokonaliśmy go? - szeptał pytająco i z lękiem jakby świadomość niespełnionego zadania miała decydować o jego życiu i śmierci. Jego ukochana nie odstępowała go na krok. ściskała jego drżącą dłoń i patrząc przez łzy odpowiadała.
- Tak kochany, pokonałeś go. Ocaliłeś nas wszystkich. - choć wiedziała, że nie do końca jest to prawdą. Godziny wlekły się niemożliwie. Ruchy chirurgów stawały się coraz bardziej nerwowe, ale mimo zdwojonych wysiłków stan poszkodowanego pogarszał się. Wreszcie Athena wyszła do salonu i wezwała resztę grupy ekspedycyjnej.
- Jeśli chcecie go jeszcze pożegnać - powiedziała lekko zmienionym głosem - to teraz.
***
W salonie panowała cisza odmierzana monotonnym tykaniem stojącego pod ścianą zegara. Na środku stolika stała lampka naftowa, wewnątrz której pełgał sztylecik ognistego płomyka. Cały pokój zasnuty był migotliwą siwo-złotą mgłą osiadającą na meblach i rozwichrzonych czuprynach. Za każdym razem gdy szmery w pokoju medycznym nasilały się zgromadzeni wstrzymywali oddech starając się dosłyszeć słowa wyroku. Życie lub śmierć na tej chybotliwej wadze zawisły wszystkie myśli młodych ludzi. Wreszcie drzwi otworzyły się i wyszła z nich p. Flora. Wyglądała jak jakiś upiór wyciągnięty w samo południe wprost z grobu. Jej cera była blada, włosy zlepione potem, mimo iż spięte w kitkę spadały teraz spod poluzowanego czepka na ramiona brzydkimi, tłustymi strąkami, a przez policzki ciągnęły się purpurowe smugi od ciągłego ocierania łez umazanymi we krwi rękami. Powiodła dookoła nieobecnym spojrzeniem i ruszyła przed siebie ciemnym korytarzem. Po niej zaczęli wylegać z ambulatorium pozostali uczestnicy operacji w stanie nie wiele lepszym jeśli nie gorszym niż ona. Pytające spojrzenia spoczęły jednak od razu na niemianowanej wychowawczyni wszystkich roczników p. Athenie. Starała się uśmiechnąć, powiedzieć coś budującego, ale zamiast tego jej usta wygięły się w jakimś dziwnym grymasie. Przeczesała włosy i z rezygnacją kręcąc głową szepnęła.
- Odszedł, nic więcej nie można było zrobić.
Za nią w kącie przystanęła grupa ekspedycyjna. Stanęli kołem i złożyli sobie ręce na ramionach jak w czasie narady przed bitwą. Przez zgromadzeniem przebiegły zduszone szmery jak stado szczurów, które nagle wyległy z podziemnych pieczar, by siać lęk i pytania, których nie da się w takich chwilach uniknąć, a na które odpowiedzi zwyczajnie nie istnieją.
- Zaparzę herbatę - szepnęła nauczycielka nie mogąc dłużej znieść pytających spojrzeń.
***
Kolejne chwile bolesnego napięcia i ciszy niespokojnie świdrującej w uszach i milczenia wgryzającego się w każdą myśl, plączącego jej wątek jak rozbrykany kociak nitkę. Nie było to milczenie przyjaciół pełne radosnego oczekiwania, spokojnej bliskości i nadziei, była to w pełnym słowa znaczeniu cisza grobowa, tak gęsta iż nie było widać twarzy, a tylko woskowe maski jakby pośmiertne. Nie wykluczone, iż przyczyniały się do tego niemiłosiernie kopcące świece ułożone niedbale na rzeźbionych ciężkich komódkach pod ścianami. Wosk skapywał na serwetki i plamił blaty, mosiężne zdobne w poskręcane liście i kwiaty uchwyty. Ciężkie secesyjne meble rozmywały się w oparach. Obite kwiecistymi materiałami kanapy o powyginanych cienkich nóżkach zdawały się wisieć w powietrzu, okna skłaniały się ku nim zamglonymi oczami szyb w których połyskiwały drobinki gwiazd. Nikomu nie przyszło do głowy by pofatygować się do włącznika i zapalić światło. Zresztą dyrektorka uznała, iż przesiadywanie w skąpych strojach nocnych w ciasnym pokoiku, będzie mniej gorszące przy równie ograniczonym oświetleniu. W końcu skoro uczniowie ledwo będą widzieć swoje twarz nie wpadnie im do głowy, żeby zaglądać koleżankom po łydkach. Może to i dobrze, bo podkrążone oczy i włosy w nieładzie nikomu nie dodawały uroku. Wreszcie p. Athena wróciła z tacą, na której złożyła rzędy parujących gorącym napojem filiżanek i imbryczkiem przewieszonym przez przedramię. Ona jedna w każdych okolicznościach wyglądała kwitnąco. Gdy podchodziła do uczniów rozdając filiżanki ze wstydem odwracali twarze zalane potokami łez. Ten jakże oszczędny ruch na chwilę zaburzył kamienną powagę otoczenia, jednak tylko na moment. Wnet znów wszyscy pogrążyli się w oparach milczenia. Siedzieli wpatrując się beznadziejnie w przestrzeń. Cóż innego pozostało do zrobienia. Nagle ciszę przeszył rozdzierający szloch. Gniewne spojrzenia skupiły się na Locie, która z mocno podkurczonymi kolanami wypłakiwała w nie teraz swoją rozpacz.
- Loti - przemówił potwornie blady Jurand nie swoim głosem, którego barwa przypominała do złudzenia papier ścierny, a dźwięki dolatywały jakby zza ściany - Loti nie możesz się zadręczać. Proszę nie płacz.
Nachyliwszy się jeszcze bliżej jej ucha dodał szeptem.
- Nie dodawaj im cierpień.
Dziewczyna pociągnęła bezceremonialnie nosem i utkwiła w nim zamglone spojrzenie. Przetarła oczy i szepnęła nieco bardziej natarczywie
- Nie rozumiesz co czuje, nie możesz tego wiedzieć
Kaspian, którego wojownicza natura domagała się na przekór wszelkim konwencjom aktywnego działania, w każdej sytuacji, zerwał się i zrobił kilka kroków po pokoju. Kolejny już emocjonalny wybuch w tym mdłym grzęzawisku użalania się nad sobą powitany został już z mniejszą dezaprobatą, a może nawet wywołał lekkie ożywienie.
- Przeklęta Telksinoe! Loti obiecuję ci, że pomścimy śmierć Doriana, choćby miało nas to kosztować życie. Wybijemy co do nogi jej po tysickroć przeklęte żmijowe plemię. Każemy im umierać tak jak naszemu przyjacielowi. A kiedy już dobrze wypłuczemy miecze w ich krwi ściągniemy za kudły ta wiedźmę z jej piedestału i włączymy w poczet jej martwego pomiotu. Niech sobie rządzi nimi w piekle. Są siebie warci.
- A jeśli - odezwał się cichy lecz zdecydowany głos od strony okna. - a jeśli ona nie jest zła, albo choć jej dzieci. Może nie wszystkie są... są takie jak myślicie.
Mówiła ciemna postać powoli wchodząca w mdłą poświatę ognistych płomyków. Wreszcie rozpoznano w niej Sephore. Włosy miała spięte w dwa dość grube ciemne warkocze, a luźna, dwuczęściowa, szara piżama unosiła się lekko pod wpływem jej przyspieszonego oddechu. W ciemnościach połyskiwała tylko biała wstążeczka, którą przewiązana była w pasie i dyskretna koronka przy szyi i na rękawach. Na ramiona zarzucony miała szlafrok wyszywany w srebrnawe ptasie skrzydła w nieco ciemniejszym kolorze. Stała przed nimi jakby nieco zmieszana i nieśmiało spuszczała głowę wpatrując się w czubki miękkich bucików, którymi rozgarniała włosie dywanu. Jej pojawienie się tak nagle i jakby z zupełnej nicości zaskoczyło na chwilę wszystkich do tego stopnia że zaniemówili. Nikt nie dostrzegł jej wcześniej siedzącej na ławeczce pod oknem, tara zaś nie tylko ujawniła się, ale też śmiała wyrazić własne zdanie zupełnie odbiegające od zaistniałej sytuacji. Została więc potraktowana jak intruz i prawdopodobnie właśnie tak się czuła przeklinając w duchu swą nadto gwałtowną reakcję.
- Jeśli masz co do tego wątpliwości to zobacz co zrobili Dorianowi - mruknęła Gerda.
- Daj jej spokój - wtrąciła - Ambra. Wszyscy wiedzą że Sefcia to niepoprawna idealistka. Idaliści... ci zawsze ginął zbyt młodo. Gdyby Dorian mnie wtedy nie osłonił, to moje zwłoki leżały by teraz w ambulatorium pod białym prześcieradłem.
Wzdrygnęła się jakby nagle poczuła zimno wpływające do pokoju przez uchylone dla oczyszczenia atmosfery okna.
- Przestań - syknęła Ferina, której wyraźnie wspominanie ostatnich wydarzeń sprawiało niemal fizyczny ból. W końcu jako medyk powinna jakoś zareagować, nie dopuścić do tego co się stało.
Sefora nadal stała ogłupiała opierając dłoń na stoliku. Cienie od płonącej na środku lampy kładły się na jej piegowatej twarzy dając jej wyraz niemal baśniowy, ale bynajmniej nie przerażający. Po policzku stoczyła jej się łza wyrażając w jednym geście podwójne cierpienie.
- Ja nie mówię, że to dobrze, ale - nie ustępowała czerwieniąc się coraz mocniej - może ona... może gdyby był ktoś z taką mocą, to może nie musiałby od razu robić takie straszne rzeczy. Przecież rodziny się nie wybiera. nie można tak uogólniać. Czy wtedy też chcielibyście tego kogos rozszarpać choć jest dobry.- czuła dziwną suchość w gardle, a język plątał się jej coraz bardziej.
- Głupia jesteś! - parsknął Kaspian - lepiej by ci było się nie odzywać, bo jak coś powiesz to można by się rozchorować od takiej ilości bzdur w jednym zdaniu
Nagle odzyskując pewność siebie dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i wycedziła przez zęby.
- Tak sądzisz? Dobrze w takim razie zabieram mój idealizm z przed twych arcy wrażliwych ocząt, żebyś się nie rozchorował.
Chwyciła jakąś książkę spod stolika, pozorując, że to po nią tylko przyszła i wróciła na swoje miejsce zasłaniając okładką sączące się z oczu słone kropelki. Nie mogła jednak odzyskać dawnego spokoju i spojrzeć na współuczniów tak jak dawniej. Czuła się jak osaczone zwierze. Cicho więc wymknęła się z saloniku i pobiegła do swojego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz