Tej nieszczęsnej nocy siedziałam z tyłu, przy ścianie. Nawet nie
zbliżyłam się do tamtego chłopaka. Z zielarstwa może i niezła jestem,
ale jemu żaden napar czy herbatka pomóc nie mógł. Ciężko stwierdzić, czy
umarł z poniesionych ran, czy zwyczajnie się wykrwawił. Szybko go
zabrali jak tylko przestał dychać, a i nie byłam w nastroju do
przepychania się. Nikt chyba nie był. Właściwie jak zaraza wśród
wszystkich obecnych rozprzestrzenił się smutek, zniechęcenie,
oszołomienie i.... Ziarna złości, które wkrótce miały wykiełkować.
Cisza panoszyła się w najlepsze, a nikt nie miał dość odwagi, by ją
przerwać. Sama nie widziałam ku temu powodu. Atmosfera mi się nie
udzieliła, nie wewnętrznie. Czułam się jak człowiek niereligijny w
kościele. Zachowywałam się jak wszyscy, udawałam jedną z nich, ale...
Naprawdę myślałam o wszystkim, ale nie modlitwie i tylko czekałam na
koniec, który zdawał się odwlekać w nieskończoność. Szczerze? Niektórzy z
tu obecnych zachowywali się faktycznie tak, jakby w jakichś modłach
byli pogrążeni. Mamrotali coś mechanicznie z nieobecnym spojrzeniem.
Inni powoli przełamywali ciszę szeptami. Wsłuchiwanie się wymagało nie
lada trudu, a efekt nie był tego wart. Same stwierdzenia banałów.
Rozumiem, zginął człowiek, pierwsza taka śmierć w murach, pewno i jedna
z gorszych, jakie widziała większość tu obecnych... Ale... Z tego co mi
wiadomo, jesteśmy w stanie wojny. Na tyle starej, że nie odczuwa się
tego na co dzień, nie jest to tematem plotek i domysłów, nie żyjemy
podług lęku... Ale jednak jest wojna. I, skoro zaczęły się tego typu
działania, pewnie walka przechodzi na nową płaszczyznę. Będą kolejni
martwi, niezależnie od stopnia wyszkolenia, elitarności czy umiejętności
naszych. Tego się nie uniknie. Jeżeli będziemy smęcić tak za każdym
razem... Nie no, jedno karcące spojrzenie czy kolejna uwaga nie są warte
męki siedzenia nieruchomo całe wieki, że o przerywaniu snu nie wspomnę.
Dobrze, że chociaż sensowną piżamę mam, dwuczęściową i z grubego
materiału, nie cienka koszulę nocną jak co po niektóre...
Właśnie skończyłam rekonesans wzrokowy i brałam się za dyskretny odwrót,
kiedy ciszę, czy raczej morze cichych szmerów, przeciął czyjś
podniesiony głos
- To wszystko przez tą przeklętą Telksionoe!
Pękła bańka napiętej atmosfery. W centrum, w pobliżu tamtej dziewczyny,
zaczęły się rozmowy. Prawdziwe, pełnym tonem prowadzone. Wykorzystałam
zainteresowanie sali ich treścią jako zasłonę dymną. Po kilku zduszonych
„przepraszam” przedostałam się do holu.
Z ulgą oparłam się o
chłodną ścianę. W sali, choć nie czuć tego jak się siedziało tam kawał
czasu, panowała duchota. Za wiele osób na niewielkiej powierzchni,
dymiące świece bynajmniej sytuacji nie poprawiały. Powoli, z
niepotrzebnym wahaniem, ruszyłam na zewnątrz. Powinnam się przebrać, ale
nie dbałam o to. Moja piżama rękawy miała długie i wyglądała
przyzwoicie. No i w lasach, w szczególności po nocach, zazwyczaj
niewiele jest osób skłonnych wytykać mi mój wygląd.
Musiałam
zaczekać w wykuszu drzwi obok wyjścia kilka minut, bo grabarz, czy ktoś
za niego robiący, szedł w stronę szkoły. Twierdzę po łopacie, niewielu w
tych okolicznościach ma powód ją nosić.
Pies, olbrzymie i
półdzikie bydle, niemal mnie wydał. Wyczuł mnie łatwo, na korytarzu
panował przeciąg niewiadomego pochodzenia. Wyprzedził swego człowieka o
kilka kroków i już miał zaszczekać, ale jedno moje spojrzenie
wystarczyło, by cofnął się i zaczekał grzecznie czekać przy drzwiach
wejściowych. Na szczęście, pan grabarz minął mnie szybko, zbytnio zajęty
myślami, żeby zachowaniu swego czworonoga uwagę poświęcić.
Na
zewnątrz w końcu odetchnęłam głęboko. Wiatr był chłodny, aż zadrżałam,
ale nie zwróciłam na to uwagi. Ani myślałam zawracać do pokoju. Szybko
przeszłam z nieśpiesznego truchtu do niemal sprintu. Musiałam się
rozgrzać, a i marzył mi się spacer wśród drzew, nie na pustych, ciemnych
błoniach. W pewnej chwili, na zakręcie mającym na celu ominięcie
wielkiego ostańca, dostrzegłam światło kątem oka. Stłumione, ale jedyne w
ciemnej masie akademika. Zatrzymałam się. Stałam w plamie cienia, nawet
wyglądając przez okno nikt nie miał prawa mnie zauważyć.
Po
dobrych dwóch minutach bez zmian znudziło mi się. I tak prędzej czy
później ktoś mnie wyda, jak w końcu wywalą mnie ze szkoły, to wręcz na
tym skorzystam. Ruszyłam chyżo niby łania. Prosto w dygoczącą w
lodowatym wichrze masę lasu, przyciągającą mnie jak magnes. Do cmentarza
wiodła wąska dróżka skierowana w lewo. Leżał blisko Akademii, może
dziesięć minut szybszego tempa. Ale nie zamierzałam iść tamtędy. Nie
dziś. Chciałam tylko posłuchać trochę mrocznej pieśni lasu, żywszego niż
za dnia. Kaprys. Niechęć do bezowocnego leżenia, pewno i do świtu, w
łóżku.
Ciemny las połknął mnie jak wielka, rozdygotana bestia.
Zignorowałam kolejne dreszcze, towarzyszące każdemu ryku wiatru. Mój
ludzki wzrok na niewiele się tu zdawał. To był inny świat. Innych
zmysłów. W tym i tego tajemnego czucia, dzięki któremu wiedziałam, gdzie
stawiać stopy, jakie miejsca unikać, dokąd się kierować... Nad samym
moim uchem odezwała się sowa. To był mój świat. W stopniu nie mniejszym
od tego nocnego ptaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz